Z budowaniem odporności u naszego syna przeszliśmy bardzo długą drogę. Do skończenia roku nie chorował wcale, właściwie nie wiedzieliśmy co to gorączka, kaszel czy katar u dziecka. Problemy zaczęły się, gdy synek poszedł do żłobka...
Już w pierwszym tygodniu pobytu w żłobku syn złapał katar, a potem szło już z górki. Kaszel, gorączka, zapalenie gardła, oskrzeli, anginy, jelitówki, trzydniówki i tak w kółko. Wyglądało to mniej więcej tak, że syn był dwa dni w żłobku, a potem dwa tygodnie w domu z kolejnym choróbskiem.
Odwiedziliśmy mnóstwo lekarzy pediatrów i specjalistów od laryngologów, alergologów etc. wizyt, teorii każdego lekarza i wydanych pieniędzy nie zliczę. Ale robiliśmy wszystko by znaleźć przyczynę tak częstych zachorowań i jakoś temu przeciwdziałać. Najczęściej lekarze przepisywali antybiotyki i mnóstwo medykamentów - czyli leczyli objawy. Było to chwilowe, po wyleczeniu i dojściu wydawać by się mogło do pełnego zdrowia, syn po powrocie do żłobka znowu coś nowego łapał. Nie chciało mi się wierzyć, że póki był ze mną w domu nie chorował wcale, a przecież spotykał się z innymi dziećmi, wychodził na spacery, miał kontakt z mnóstwem ludzi i nic się nie działo, a tylko poszedł do żłobka to nie byliśmy w stanie zapanować nad tym co się dzieje.
Zaczęłam wtedy szukać pomocy, dobry rad i opinii innych rodziców, przeczytałam mnóstwo publikacji na temat odporności dzieci, zdrowej diety etc. Zajęło mi rok, zanim wyłuskałam z ogromnych ilości informacji te najsensowniejsze, najbardziej przydatne i które jak mogę stwierdzić po czasie – przyniosły u nas najlepsze efekty. Poniżej lista kilku prostych elementów, którymi możemy w łatwy sposób wspomóc odporność dziecka:
Nie chodzi mi tu o taką standardową – gdy dziecko ma katar to czyścimy, dmuchamy itd. Nie, chodzi mi o taką codzienną, jak mycie rąk. Otóż jeden z mądrzejszych moim zdaniem pediatrów, kazał nam po każdym powrocie syna do domu przy standardowym myciu rąk, oczyszczać również nos. Jak? Zwykłym sprayem do noska, z wodą morską czy też wodą morską z ektoiną. Warto wybrać produkt dobrej jakości, bez zbędnych dodatków. Nosek zapryskujemy, wydmuchujemy i gotowe. Po co? Tak jak myjąc ręce pozbywamy się znajdujących się na nich zarazków i bakterii, tak oczyszczając nos, oczyszczamy śluzówkę z tych samych drobnoustrojów, które namnażając się powodują nadkażenie nosa, gardła itd. Przedostają się do dalszych części organizmu. Uwierzcie, że ta prosta czynność już po miesiącu przyniosła nam pierwsze pozytywne efekty.
Ale nie suplement tylko lek. Jeden z pediatrów podkreślał, że odporność dzieci w dużej mierze bierze się z ich układu pokarmowego, silny i zdrowy, jest w stanie zwalczyć wiele bakterii i wirusów, osłabiony niestety nie. Probiotyki podawaliśmy od zawsze… ale jak się okazało, wszystkie zalecane przez lekarzy, nagłaśniane w reklamach itd. to były suplementy. Co prawda nie szkodziły, ale nie miały w zasadzie większej wartości w budowaniu odporności. By podawanie probiotyku miało sens musi być to lek. Na rynku jest ich kilka, warto poczytać na ten temat bądź poprosić farmaceutę o pomoc w wyborze. Na początku probiotyk lek, podawaliśmy codziennie, po jakimś czasie ograniczyliśmy podawanie probiotyku do tzw. okresowych czyli przez tydzień/dziesięć dni najpierw co miesiąc, potem co dwa i tego trzymamy się do dziś.
W okresie jesiennym, zimowym i wiosennym – tu podobnie jak z probiotykiem, to również musi być lek, nie suplement. U nas sprawdził się Juvit, w zasadzie dla całej rodziny. Skład bez cukru, dodatków etc. tylko to co potrzebne. Na rynku zdecydowanie więcej jest jednak suplementów, dobrze rozpromowanych, w przeróżnych przyjaznych i smacznych dla dzieci formach. Pytanie tylko czy to o to chodzi, by dać żelkę suplement bo dziecko chętnie zje, choć niewiele dobra to przyniesie, czy poświecić chwilę na przygotowanie zdrowego pysznego deseru w którym przemycimy kropelki witaminy c i d, bądź probiotyk, który już jest lekiem i przyniesie oczekiwane skutki.
To zalecił nam lekarz, na niekończące się katary… i to się sprawdziło. Gdy widzieliśmy, że zaczyna się infekcja przestawaliśmy podawać zwykłe mleko, banany i inne produkty tzw. śluzotwórcze co przy podawaniu probiotyku i witamin opisanych powyżej, skutkowało szybszym zakończeniem kataru i niedopuszczeniem do rozwoju infekcji i zajęcia np. gardła czy oskrzeli. Probiotyk podawaliśmy z naturalnym jogurtem czy musami owocowymi. Dobre nawodnienie, zero słodyczy i po trzech dniach, bez lekarza, leków wszystko wracało do normy.
Zdecydowanie polecam, dla większych dzieciaków jak najbardziej, warto zainteresować się również antygrypiną – czyli syropem z grejpfruta, jego pestek i czosnku. Są to naturalne i sprawdzone przez pokolenia „wspomagacze” w walce z przeziębieniem.
Po roku stosowania się do powyższej listy, przy zachowaniu oczywiście zdrowej diety, ruchu na świeżym powietrzu, bo to oczywiste, syn chorował już 3 krotnie rzadziej. W chwili obecnej ma 6 lat i ostatni katar mieliśmy rok temu, a ostatni antybiotyk 3 lata temu. Syn przez dwa lata chodził do żłobka, potem do przedszkola, bez dłuższych przerw, jedyna przerwa w roku w czasie której nie uczęszcza do placówki to dwa tygodnie wakacji, kiedy mamy z mężem urlopy. Tak więc moim zdaniem, możemy zrobić dla odporności naszych dzieci naprawdę wiele, wymaga to jedynie trochę czasu, zaangażowania, systematyczności i obserwacji. Za to procentuje zdrowymi i pełnymi życia pociechami, a dla nas większym spokojem.