Nigdy nie myślałam, że będę musiała się zmagać z problemem jakim są lęki u dziecka. Osobiście uważam się za osobę, która potrafi radzić sobie ze swoimi fobiami. Są to jednak obawy i strach nabyte doświadczeniem życia dorosłego, które dojrzały człowiek potrafi dzięki racjonalnym argumentom pokonać. Co jednak zrobić, kiedy strach przed ciemnością, burzą czy „wymyślną” zabawką zaczyna nękać nasze dziecko? Jak poradzić sobie z rozdzierającym nocną ciszę wrzaskiem, kiedy obudzone błyskiem i przestraszone grzmotem okazuje swą największą bezbronność w obliczu nierozumianego? Jakich metod użyć, aby odrobinę przynajmniej wyjaśnić małemu człowiekowi, że „nie ma się czego bać”? Z doświadczenia wiem, że nie jest to proste zadanie dla rodzica, tym bardziej, że niektóre lęki przekazujemy dziecku sami.
O czymś tak oczywistym, jak magicznej mocy rodzicielskiego przytulenia chyba pisać nie trzeba. Nic bardziej nie uspokaja dziecka, niż bliskość naszego serca i poczucie bezpieczeństwa jakie dają nasze ramiona, niezależnie od przyczyny płaczu. To my, rodzice, jesteśmy przecież strażnikami dziecięcego spokoju i w jego oczach największym autorytetem w rozumieniu rzeczywistości. Jak jednak zachować się kiedy i w nas kolejny grzmot wzbudza drżenie kolan albo widok włochatego pająka prowokuje dreszcz?
Nie od dziś wiadomo jak zbawienny wpływ na rozwój dzieci ma muzyka – kunsztowne akordy fantastycznie pobudzają wyobraźnię, poczucie rytmu i niejednokrotnie uspokajają. A czy ktoś z was pomyślał kiedykolwiek, że może być również niesamowitą tarczą dźwiękową? Nawet śpiące dziecko potrafi się zatracić w ciągu melodii do tego stopnia, że głośniejsze grzmoty potraktuje jako element utworu muzycznego. Niezależnie od stylu czy rodzaju muzyki ciąg dźwięków doskonale zatuszuje warkot wzburzonego nieba – oczywiście musimy pamiętać, że głośność nie może być ustawiona na przysłowiowe minimum, ale też nie powinna być przesadna.
Jeśli jednak jakiemuś wyjątkowo zawziętemu gromowi uda się przebić między akordami i zakłóci on spokojny sen naszego szczęścia, a my sami na widok błyskawic najchętniej schowalibyśmy się pod łóżko, nie pozostaje nic innego jak pozasłaniać wszystkie okna lub umknąć do pomieszczenia, gdzie błysk błyskawic nie sięga i po prostu tańczyć z wtulonym pędrakiem, w rytm wcześniej wybranego utworu. Jeżeli dodamy do tego czuły szept, (nawet niezgodny z naszymi odczuciami) przekonujący, że nie ma się czego bać, będzie to z korzyścią zarówno dla nas jak i dla dziecka. Bliskość świetnie uspokoi, wyciszająca mantra zbawiennie wpłynie na nasze oraz dziecka lęki, a ewentualne dygnięcia strachu rodzica, maluch odbierze jako element tańca, nie stanowiący sygnału dla młodego umysłu, że „burzy należy się bać”.
Ileż razy ze spokojnego snu wyrwał Was krzyk sparaliżowanego strachem dziecka, które rozglądając się dookoła i nie widząc nic dostało ataku paniki? Ileż razy zdążyło obudzić wszystkich domowników, zanim udało nam się po omacku znaleźć włącznik nocnej lampki lub dotrzeć z Morfeuszem na plecach do włącznika głównego światła? Na strach przed ciemnością nie ma sprawdzonej metody – najczęściej dzieci po prostu z niego wyrastają, po swojemu oswajają się z brakiem jasności. Jednakże jak rodzic ma wytrwać czas, zanim maluch sam dojdzie do tego, że ciemności nie należy się bać? W końcu rodzic to też człowiek, a każdy człowiek jak wiadomo potrzebuje snu. Proponuję, więc stopniowe oswajanie, które będzie możliwe po zamontowaniu ściemniacza na kablu nocnej lampki. W naszym domu podobna innowacja zdziałała cuda. Stopniowa zmiana nasilenia światła, pozwoliła nam wszystkim spać dużo spokojniej, aż do momentu całkowitego gaszenia światła na noc, a sama ciemność po pogłębiającym się z tygodnia na tydzień nocnym półmroku i synkowi ułatwiła pokonanie strachu.
„Dlaczego on nie bawi się misiem, którego dostał od nas na gwiazdkę??” usłyszałam kiedy syn miał 10 miesięcy.
„Bo się go boi” odparłam zerkając na ładnego, burego niedźwiadka z pluszu o długim włosiu usadzonego na najwyższej szafce pokoju dziecinnego.
„Jak to się boi??”
A no właśnie – jak to?? Miś jest śliczny, puchaty, a mimo to w oczach mojego dziecka to najobrzydliwszy stwór stanowiący zagrożenie.
„Powinnaś go przyzwyczajać, to by się przestał bać” usłyszałam po chwili
„I właśnie to robię..” odparłam
Wyobraźnia lubi płatać figle. Ja niejednokrotnie stawałam przed wyborem czy uschnąć z pragnienia czy dać się złapać nocą, w macki wyimaginowanej poczwary jaką malował na ścianie cień niedalekiego drzewa – pamiętam to z dzieciństwa, a i w życiu dorosłym niejednokrotnie musiałam się mocno zebrać w sobie, żeby stanąć z poczwarą „oko w oko”. Niestety (czy też stety) moje dzieci odziedziczyły po mnie ten element mózgowia, który niezależnie od zdrowego rozsądku ubarwia rzeczywistość. Bazując, więc na swoim doświadczeniu postanowiłam nie zmuszać (bo wypada, aby darczyńca się nie obraził), nie wymagać od synka rycerskiego bohaterstwa w zmaganiach ze strachem, ale pozwolić mu oswoić się z źródłem obaw, na miarę chłonnego na wszystko umysłu. Wymagało to czasu, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy po skończeniu półtora roku, synek sam poprosił o zdjęcie misia z szafy. Dziś śliczny potworek ma swoje miejsce wśród innych pluszaków, mimo że na tą chwilę musiał długo poczekać, ale to moje dziecko wybrało moment, kiedy miś przestał być obiektem koszmarów, siedząc przez miesiące w bezruchu na szafie.
Jako rodzice często stajemy przed wyzwaniami, niejednokrotnie wywracającymi do góry nogami nasz sposób postrzegania świata. Niejednokrotnie zrozumienie nękających nawet małego człowieka problemów, stawia nas na granicy percepcji dorosłego umysłu. Należy jednak pamiętać że od naszego zaangażowania zależy bardzo dużo, a odpowiednia reakcja na nawet najbardziej irracjonalne obawy pociechy zaowocuje na przyszłość wolnym od lęku postrzeganiem otaczającej go lub ją rzeczywistości. Te małe problemy, lęki, strachy pielęgnowane od dziecka w dorastającym umyśle i zostawione „same-sobie” mogą niepostrzeżenie stać się barierą nie do pokonania w życiu dorosłym, a przecież wszystkim nam chodzi o to, aby nasze dzieci wyrosły na mądrych i szczęśliwych ludzi, wolnych od obaw. Nie mówię tu oczywiście o głaskaniu pajęczaków czy narażaniu się na porażenie piorunem, aby tylko pokazać że strach jest bezpodstawny, ale przy odrobinie taktu i wsparcia możemy pomóc w przełamaniu dziecięcych niemocy. Życie dorosłe niesie za sobą zbyt wiele strapień, aby zbagatelizowaniem dziecięcych fobii, małych strachów, które jednak dla naszego dziecka są największymi strachami pod słońcem, komplikować je jeszcze bardziej.