Wydawać by się mogło, że kiedy dziecko choruje, zawsze wiadomo, co zrobić, jak się zachować. Sami chorujemy, chorowaliśmy nie raz, więc teoretycznie mamy wprawę. Gdyby zapytać rodzica, co zrobić, gdy dziecko jest chore, najczęściej odpowie: pójść do lekarza. I słusznie. Ja jednak chciałabym skupić się dziś na nieco innym aspekcie chorowania.
Grypa jest o tyle skomplikowaną chorobą, że całe jej leczenie u niemowląt i małych dzieci zazwyczaj nie opiera się o żadne radykalne leki. To nieco frustrujące, kiedy najlepszym wyjściem jest CZEKANIE.
Nieszczęśliwym trafem złapałam grypę. Rozłożyło mnie na tyle, że mąż musiał wziąć wolne, by zająć się naszą córką. Czułam się fatalnie, ale nie rozpaczałam. Nabyłam leki przeciwgorączkowe, przeciwbólowe i ten na grypę i przeziębienie. Leżałam dobę półprzytomna w łóżku, popijałam mikstury i spałam.
Następnego dnia okazało się, że choruje również moja prawie półtoraroczna córka. Pomijam fakt, że niemal w oka mgnieniu ozdrowiałam, kiedy zobaczyłam jej temperaturę w środku nocy. Płakała, była jakaś dziwna, rozdrażniona i gorączkowała. Poza tym nic jej nie było. Dostała IBUM dla dzieci (tu pragnę nadmienić, że standardowo dziecku najpierw podaje się lek zawierający paracetamol, gdyż jest bezpieczniejszy, niestety Matylda zupełnie na niego nie reaguje, więc za zgodą lekarza pediatry, gorączkę zbijamy ibuprofenem). Rano nie gorączkowała, była spragniona, ale chłodna. Pomyślałam, że może zęby, albo…
Nie miałam wiele czasu na rozważanie alternatyw dla zębów, gdyż już po kilku godzinach córka stała się marudna, płaczliwa, osowiała i gorąca. Temperatura sięgała 39 stopni. Kaszlała, kichała, ciekło jej z noska i zauważyłam, że ma zaczerwienione gardło. Zapytana, czy ją boli, zaprzeczała, nie widziałam też żeby miała jakieś większe problemy z połykaniem.
Ponieważ na dworze mróz, nie chciałam ryzykować dodatkowego zaziębienia dziecka (oczywiście w grę wchodziła jazda do przychodni samochodem, ale jednak do samochodu i z samochodu trzeba by dziecko nieść po zimnie), do tego nie chciałam jej narażać na kontakt z innymi, chorymi dziećmi w przychodni. Zadzwoniłam więc i umówiłam wizytę domową.
Podczas rozmowy z lekarzem ustaliłyśmy, że to najpewniej ta sama grypa, która męczy mnie, ale pani doktor przyjedzie i sprawdzi.
Pierwsze, co zrobiłam, to ułożyłam córcię w łóżeczku, w bawełnianych, cienkich ubrankach i przykryłam tylko cienką pieluchą, żeby jej dodatkowo nie ogrzewać.
Zrezygnowałam ze śniadania, podałam porcję mleka modyfikowanego, żeby po pierwsze nie musiała gryźć i połykać drażniących kawałków, po drugie nie obciążać jej organizmu skupionego na walce z wirusem (zwykłe posiłki, jak kanapki obciążają żołądek, sprawiając że organizm „skupia się” na trawieniu, nie na walce). W pokoju, w którym leżała, ustawiłam pod kaloryferem garnek z wodą, a na grzejniku rozwiesiłam mokry ręcznik, żeby nawilżyć powietrze.
Z upływem czasu temperatura spadła do 38 z kawałkiem, ale córka była coraz bardziej słaba i nieswoja (spadek był chwilowy, po jakimś czasie wzrosła znowu).
Wizyta lekarska potwierdziła grypę. Wtedy okazało się, że o ile dorośli mogą wspomagać się gripexami, fervexami, teraflu i innymi im podobnymi środkami, o tyle dla dzieci poniżej 6 roku życia nie ma odpowiedniego leku na grypę. Przyznam, że przez chwilę byłam załamana. Wiedziałam, jak źle sama się czułam i ile ulgi przynosiły mi leki, a tu moje malutkie dziecko ma się leczyć samo? Bez leków?
Kiedy szok minął postanowiłam zrobić wszystko, by Matylda jak najszybciej stanęła na nogi i by było to dla niej bezpieczne. Ustaliłyśmy z pediatrą plan działania i od razu wzięłam się do jego realizacji.
Nadmienię, że ja – mimo leków mam się kiepsko, choć oczywiście bez porównania do początków mojej choroby.
Pani doktor, która przyjechała skontrolować proces leczenia Matylki oświeciła mnie, że jej organizm nie jest przyzwyczajony do wspomagania się lekami, jest młody, silny i dzięki temu, że zbijałam jej temperaturę, wdrożyłam maksymalne oszczędzanie energii poprzez leżenie i lekkostrawną dietę mógł doskonale poradzić sobie z wirusami grypy.
-BARDZO WAŻNE! Maluchom (i dzieciom poniżej 12r.ż) nie podaje się piryn, a więc polopiryny, aspiryny i im pochodnych, może to bowiem prowadzić nawet do śmierci!