Jestem mamą od niedawna, bo od 3 miesięcy. Jako, że mój debiut ciągle trwa, chętnie słucham porad bardziej doświadczonych i bliskich mi osób. I o ile absolutnie cenię sobie ich dobre rady, o tyle nie potrafię przyjmować ich bezkrytycznie.
I tak niezmiennie od 3 miesięcy mówi mi się o tym, że do dziecka należy mówić, z czym absolutnie się zgadzam. Mówię zatem przy każdej czynności, mówię podczas spaceru i mówię, kiedy mała zaczyna domagać się uwagi. Ja mówię cały czas – ale co z czasem na odpowiedź mojej córeczki?
Tak jak wszystkie porady należy przyjąć i dostosować do własnego dziecka, tak i z poradą o mówieniu postąpiłam podobnie.
Córeczka rzeczywiście bardzo się cieszy kiedy słyszy głos. Uwielbia mnie słuchać, ale w dialogu ze mną lubi też uczestniczyć. I jako, że od jakiegoś czasu słodko gaworzy, daje jej czas na odpowiedź na moje „zaczepki”. Bo czy nie jest ona równoprawnym rozmówcą?
Ogromną radość sprawia mi, kiedy na każde wypowiedziane przeze mnie zdanie odpowiada wielokrotnym „a gu gu”, a moje powtórzenie wypowiedzianych przez nią zwrotów przyjmuje z szerokim uśmiechem. Zaczyna wtedy chętniej gaworzyć, powtarzać coraz więcej dźwięków, a ja przestaje być osobą dominującą w naszej „dyskusji”.
Dobrze poznałam mechanizm rozmów z moim maluszkiem. Niestety rozmowy z osobami, które mówienie do dziecka uznają za kwestię priorytetową, nie sprawiają mojej córeczce już takiej radości. Choć uśmiecha się do wszystkich wokół to nie jest w stanie wcisnąć się pomiędzy natłok dochodzących do niej słów. Często nawet układa usta do słodkiego „a gu gu”, ale rozmówca nie daje jej szansy na wypowiedź i dostarcza coraz to nowe dźwięki.
Nie zgodzę się zatem do końca z twierdzeniem, że do dziecka trzeba mówić. Z dzieckiem trzeba rozmawiać i niezależnie od wieku pozwolić mu na wyrażenie swoich emocji w sposób, który obecnie opanowało.