Wiadomo, że większość mam, które urodziły wcześniaki zaczyna swoją historię od słynnych słów „wszystko miało wyglądać inaczej” moje dziecko miało być donoszone, a świadomość tego, że będzie się karmić piersią była najbardziej oczywista z wszystkich dostępnych wariantów. Przed porodem w okresie beztroskiego oczekiwania na maleństwo pogłębiałam swoją wiedzę w temacie karmienia naturalnego, jak i podpytywałam doświadczone koleżanki. Widziałam, że dobre nastawienie to połowa sukcesu, dlatego pielęgnowałam to w sobie.
Powiedzmy, że ciąża przebiegała prawidłowo, z drobnymi odstępstwami, których byłam świadoma, i do których odpowiednio przygotowałam swoją aktywność jak i samopoczucie. Nie forsowałam się, nie przemęczałam, nie dokonywałam jakiś przewrotnych zmian w swoim życiu. Ze spokojem czekałam na narodziny dziecka. Poród jednak rozpoczął się w 30 tygodniu z powodu zatrucia ciążowego, które było jednoczesnym zagrożeniem dla życia mojego, jak i dziecka.
Podano sterydy na rozwój płuc dziecka, lecz ja nadal nie dopuszczałam do siebie myśli, że urodzę. To co tak bardzo odsuwałam ze swojej świadomości stało się. Moja córka urodziła się w 30tc z masą urodzeniową 1220 i rozpoczęła się walka o jej życie, z którą bezpośrednio związany jest etap karmienia, który jak wiadomo dla mamy pozbawionej kontaktu z dzieckiem jest ograniczony. Nieświadomym rodzicom wydaje się, że taki maluch może dojrzeć w inkubatorze, lecz to jest mylne.. spędziliśmy w szpitalu 67 dni z czego 30 na intensywnej terapii.
Mleko matki jest dla wcześniaka niczym lekarstwo, dlatego do tego tematu podeszłam zadaniowo walcząc o dosłownie każdą kroplę pokarmu, zmagając się jednocześnie ze swoją bezsilnością. Z jednej strony tak silnie chciałam mieć mleko i dać to co najlepsze dziecku, a z drugiej było to tak trudne, gdy mojego maleństwa nie było w pobliżu. Na początku pojawiały się dosłownie krople, potem 5 ml i coraz więcej. Choć początkowo były to zupełnie wystarczające ilości dla takiego malucha, który w większości był karmiony dożylnie. Początki były niezwykle trudne, gdyż brakowało tego naturalnego bodźca jakim jest dziecko, praca z laktatorem była mechaniczna dlatego pomagało zdjęcie dziecka.
To jest niezwykle trudne dla matki, na szczęście w moim przypadku niezwykle pomocne okazały się położne i to, że przez pierwszy miesiąc przebywałam z córką w szpitalu. Nie bezpośrednio, lecz w pokoju naprzeciwko sali, w której przebywały noworodki. Niestety w literaturze jest niezwykle mało informacji na temat tego jak pobudzić laktację w sytuacji, gdy matka z dzieckiem jest rozdzielona.
Moją pracę nad pobudzaniem laktacji rozpoczęłam od systemu 7-5-3. Pokarm ściągałam co 3 godziny, a w nocy co 6. Mój czas pobytu w szpitalu wydłużał się. Bez świeżego powietrza, spaceru zaczynałam tracić siły fizyczne i psychiczne. Byłam jednym słowem w dołku, z którego nie do końca potrafiłam wyjść. Starałam się z całych sił pozbierać, bo byłam świadoma, że dziecko moje emocje odbiera i potrzebuje mojego wsparcia. Niezwykle pomocni byli wtedy bliscy, a najbardziej partner, dzięki któremu udało mi się przetrwać te ciężki chwile i jednocześnie pozwoliło nam to umocnić nasz związek. W kolejnych tygodniach nie obeszło się bez kryzysów laktacyjnych spowodowanych myślami, że jest za mało mleka, że produkcja gdzieś zanika lecz w tej sytuacji ponownie pomogła wiedza książkowa i położnych w szpitalu.
W pierwszych próbach karmienia córki, które odbywało się dożylnie mój pokarm był podawany za pomocą sondy bezpośrednio do żołądka zaczynając od 1ml z dnia na dzień ilości pokarmu były zwiększane, lecz zdarzały się sytuacje w których córka nie tolerowała pokarmu i następowały przerwy i cofaliśmy się do tyłu zaczynając drogę z rozkarmianiem od początku. Przystosowałam się do rytmu pracy pielęgniarek zajmujących się córką i na każde karmienie przynosiłam porcję świeżego mleka, z wykluczeniem nocy podczas której zostawiałam większą ilość mleka na dwa karmienia, by mój organizm mógł się zregenerować.
Nie ustawałam w ściąganiu mleka to dodawało mi siłę, że mogę dać mojej córce coś od siebie, pomóc jej się szybciej zregenerować. Nawet w sytuacjach, gdy podawanie córce mleka było wstrzymane ja mleko ściągałam i wylewałam. Wylewanie mleka też miało swój czas, po 3 tygodniach, gdy moje mleko przeszło już etap przejściowy i stało się mlekiem właściwym zaczęłam przechowywać je w woreczkach, które zostały zabierane w lodówce do domu i okazały się przydatne w późniejszym czasie.
Po ok 3 tygodniach nastąpiła pierwsza próba podania córce mleka za pomocą strzykawki i smoczka, by po kilku dniach przejść na butelkę, a po miesiącu osiągnęliśmy swój mały sukces butelka 25ml i zmniejszona kroplówka jednocześnie zbliżałyśmy się do wagi wyjściowej czyli 2kg. Jednak jak wiadomo z wcześniakami jest tak, że dwa kroki do przodu jeden w tył..
I w naszym przypadku ten krok w tył związany był ze zmianą szpitala i z naszego małego sukcesu 25 ml wróciliśmy na 5 ml. W nowym szpitalu nie zostawałam na noc, przyjeżdżałam każdego dnia z lodówką przywożąc pokarm dla mojego maleństwa. W nowym szpitalu pojawiły się komplikacje związane z nową drogą rozkarmiania i moją nową walką o laktację.
Pomogły mi niezwykle mamy, które poznałam w kąciku laktacyjnym. Marzyłam o tym by przystawić ją do piersi. Nie byłam w stanie sobie tego uświadomić, czy moja córka będzie umiała ssać, czy ja podołam, czy starczy mi mleka.. czy ten proces karmienia piersią mnie ominie i pozostaniemy jedynie przy ściąganym mleku z butelki. Może to dzięki samozaparciu i tak dużej pracy włożonej w utrzymanie laktacji udało się po 2 miesiącach w warunkach szpitalnych miałam możliwość nakarmienia swojej córki z piersi, która nie do końca umiała chwytać, ssać nie zasypiając przy tym, lecz pomoc pielęgniarek w tym przypadku okazała się zbawienna. A radość mamy jak i szczęście temu towarzyszące jest wręcz nie do opisania. Gdyż chyba niewiele lekarzy pokładało w tym nadzieję, że karmienie piersią będzie możliwe.
Z czasem ssanie piersi przychodziło córce z taką łatwością, że po powrocie do domu korzystałyśmy i czerpałyśmy to co najlepsze z karmienia piersią, które trwa do dnia dzisiejszego. Mleko nadal odciągam, które przydatne jest w sytuacjach gdy chcę małą zostawiać pod opieką rodziny w tych sytuacjach nie ma problemu jedzenia z butelki.
Ze swojego doświadczenia wiem jak trudne i ile siły i samozaparcia wymaga od kobiety utrzymanie laktacji. Przystawianie dziecka (chociażby za pomocą kangurowania) powoduje napływanie laktacji produkcję na bieżąco, lektator jedynie wyciąga. Brakuje naturalnej stymulacji przez dziecko. Trzeba w tych trudnych sytuacjach skupić się na pozytywnych myślach, wyobrazić sobie cudowne chwile z maleństwem i dążyć do nich drobnymi kroczkami. Nie można z góry przekreślać sytuacji, która z pozoru wydaje nam się niemożliwa. Trzeba walczyć, pogłębiać wiedzę, szukać pomocy i walczyć..a ta siłę do walki czerpać od wcześniaków, które wbrew pozorom są niezwykle silne!