Wiele godzin spędziłam na przeglądaniu stron z wózkami dla dzieci, aby wybrać ten najwygodniejszy dla synka. Na początku wspaniale nam się spacerowało. Synek nigdy nie buntował się, gdy odkładaliśmy go do wózka. Jak tylko był najedzony i nie miał mokrego pampersa to można było tak godzinami dreptać po okolicy. Większość tych naszych spacerów przesypiał, ale często zdarzało mu się leżeć w gondoli i gaworzyć lub uśmiechać się do osoby, która właśnie była z nim na spacerze. Dla mnie to był taki czas odpoczynku i "naładowania akumulatorów" na resztę dnia.
Pewnego dnia raptem po dwudziestominutowym spacerze mąż wrócił do domu z synkiem, oznajmiając mi, że jak tylko odkłada go do wózka to ten zaraz zaczyna się wiercić i płakać, a przecież to nie była jego pora na karmienie. Pampers też był suchutki. Jakie było moje zdziwienie, gdy przez kolejne dni sytuacja z niechęcią leżenia w gondoli notorycznie się powtarzała. Doszło do tego, że jak miałam iść z małym na spacer to naprawdę zaczynałam się stresować, bo tak mi wrzeszczał, że wszyscy się za nami oglądali.
To naprawdę nie była przyjemna sytuacja, a wiadomo, że chciałam żeby synek dużo czasu spędzał na świeżym powietrzu. Gdy mały był w wózku to starałam się go wtedy czymś zabawić... Mówiłam do niego, uśmiechałam się, śpiewałam, opowiadałam bajki, ale nic nie pomagało. Dbałam też o to, aby rączka wózka zawsze była tak ustawiona, aby synek mnie widział. Próbowaliśmy też wiszących zabawek. Przez krótką chwilę zaczynał się interesować pilotem lub komórką, ale nigdy nie trwało to dłużej niż 10 minut. Jedynie jak brałam małego na ręce to przestawał płakać, bo wtedy wszystko widział i mógł bacznie obserwować okolicę, ale czym częściej brałam go na ręce tym bardziej przyzwyczajał się do takiej formy naszego spacerowania, a w naszym przypadku na spacerówkę było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, bo mały jeszcze sam nie siadał. Musicie mi uwierzyć, że po paru minutach takiego spacerowania ręce zaczynały boleć i człowiek czuł się naprawdę zmęczony. Szczególnie jest to niewygodne, gdy dodatkowo trzeba pchać wózek. czasami sprawdzało nam się, gdy najpierw uśpiłam synka w domu w łóżeczku i gdy już dobrze zasnął, przenosiłam go do wózka, ale jak tylko się obudził i zorientował się, gdzie jest, to zaraz zaczynał się wiercić.
Wspólnie z mężem postanowiliśmy, że na siłę nie będziemy kłaść synka do wózka, bo raczej nic z tego dobrego nie wyniknie, a tylko go jeszcze bardziej znienawidzi. Zdecydowaliśmy, że przynajmniej przez dwa tygodnie nie pokażemy małemu wózka. Dzielnie czekaliśmy a synek dużo czasu spędzał u mamy na rączkach. Po wyznaczonym wcześniej czasie wózek znów się pojawił na spacerach. Oswajanie synka z wózkiem postanowiliśmy zrobić tak naprawdę bez większego pośpiechu. Nawet zakupiliśmy nowy materacyk do gondoli, bo może to była przyczyna tego całego zamieszania i płaczu synka. Dodatkowo zmieniliśmy porę naszych spacerów. Dbałam też o to, aby nie były one zbyt długie dlatego wychodziliśmy na nie dwa razy dziennie. Nie było jeszcze tak jak chcieliśmy, ale synek już chętniej spędzał czas na spacerach w gondoli.
Teraz już wiemy że nasz synek zaczął być ciekaw świata i dlatego nie chciał oglądać tylko wnętrza gondoli, dlatego dość szybko zmieniliśmy wózek na spacerówkę, ale taki, gdzie można było oparcie rozłożyć do pozycji leżącej. Przypadkiem mąż też odkrył, że jak odkładał synka na brzuszek to ten z wielkim zaciekawieniem przyglądał się przez okno z tyłu wózka. Problem całkowicie znikł, gdy synek zaczął stabilnie sam siadać i można było go już wozić w spacerówce.
Jak widać nasz synek cieszył się ze spacerów tylko wtedy gdy widział otaczający go świat.