Początki karmienia piersią bywają trudne...
Chyba każda mama potwierdzi, że początki karmienia bywają trudne. Wydaję mi się, że ja również miałam niełatwo. Najgorzej było w szpitalu. Rodzi się mała kruszynka, a Ty jesteś nastawiona Będę karmić! Wszyscy zachwalają, same plusy mówili: schudniesz szybko, lepsza odporność dla dziecka, nie musisz wydawać na mleko, wygodnie itd.
Więc ja będę tą przykładną mamą i też dam radę. Kiedy byłyśmy już na sali i mała wstała po długiej drzemce postanowiłam ją przystawić. Wszystko wydawało się takie proste. Mała była głodna, gdy ją przystawiłam nerwowo próbowała zassać, lecz nic z tego. Jak raz udało się jej to puszczała i zaczynała płakać. Próbowałyśmy do skutku. Wołałam położne, również załamywały ręce. Mała ciągle płakała. Była głodna nie dziwne. Miałam duże piersi i duże brodawki z sutkami, ale co z tego. Nerwowo próbowałam włożyć jej większą część brodawki do buzi, jak uczą na szkołach rodzenia. To pomagało tylko na chwilę. Byłam załamana...
Minęła noc, a mała dalej marudna, płacząca. Nic dziwnego. Ja dalej zdenerwowana i niewyspana. Trzeba walczyć dalej. Kolejna położna stwierdziła, że może mam mało pokarmu, więc trzeba by było jakieś herbatki laktacyjne itp. Po tych specyfikach nastąpił nawal pokarmu małej jeszcze gorzej było jeść. Twierdzono, że odruch ssania prawidłowy, więc co jest nie tak?
Przyjechali rodzice i wcale nie pomagali. Tylko martwili się, że mają taką niedobrą wnuczkę, bo ciągle płacze. Mój mąż załamany. Przyjeżdża z uśmiechem na twarzy, a widząc całą sytuację jest zdenerwowany na małą, że przysparza tyle problemu i jak to będzie jak będziemy w domu. Na dodatek sąsiadka z łóżka obok ma idealnego syna. Je i śpi i nawet nie słyszałam jego głosu. Ech co za los. Nic, trzeba dalej walczyć nie poddam się.
Druga noc była mega męcząca. Nie wytrzymałam i poszłam do położnej po butelkę z mlekiem. Mała wypiła i usnęła. Ufff trzy godziny spokoju. Rano znowu walka. Niestety ze względu na grupę krwi musieliśmy zostać jedną dobę dłużej. Przyszła kolejna położna i bardzo nam pomogła. Nauczyła przystawiać prawidłowo. Najlepiej było nam w pozycji leżącej. Mimo, że wcześniej wiele razy próbowałam nie wychodziło mi to tak jak z pomocą położnej. Było już znacznie lepiej.
Hurraa... Jedziemy do domu. Radość była przeogromna z mojej strony. Mąż też bardzo się cieszył i bardzo mi pomagał. Walka z laktacją dalej trwała. Mimo, iż było znacznie lepiej, nadal nie było idealnie. Kiedy przychodziła pora karmienia, ja byłam blada i zdenerwowana. Teraz wiem, że mała to odczuwała i też dlatego tak było. Często było tak, że musiała się biedna namęczyć, napłakać, żeby potem ładnie chwycić i zjeść. Moje piersi przeżywały horror. Były zakrwawione i ze strupami. Ale przetrwały i ja też.
Po 2 tygodniach walki udało się. Malutka za każdym razem kiedy ją przystawiałam ładnie chwytała pierś i ssała. Teraz wiem, że to nie była moja wina lecz malutka musiała wypracować sobie metodę, a ja wyrobić sutki. Ten okres była dla nas próbą, ale byłam nastawiona na karmienie od początku i nie poddałam się. Karmię do dziś, a mała ma 6 miesięcy. Jestem zadowolona i karmienie sprawia mi radość. Wiem, że zrobiłam wszystko co dobre dla mojego dziecka.
Mamy, a jak było u Was?