Wychodząc ze szpitala z maleńką córeczką otrzymałam wypis i karteczkę z umówioną wizytą w poradni audiologicznej. Typowa moja ( i chyba każdej mamy) w takiej sytuacji reakcja: z moim dzieckiem jest coś nie tak. Zapytałam pielęgniarkę i w odpowiedzi usłyszałam, że moje dziecko jest z ryzyka okołoporodowego i musi przez jakiś czas być pod opieką Poradni Audiologicznej. Uspokoiła mnie mówiąc, że badania przesiewowe w szpitalu wyszły prawidłowo.
Pojechałam więc na umówioną wizytę do audiologa i tam przeprowadzone przez lekarza badania również wyszły prawidłowo. Mimo to dostałam skierowanie na badanie ABR - bo ponoć taka jest procedura. Cóż...
Badanie ABR (skrót od angielskiego „auditory brainstem response”, czyli „słuchowa odpowiedź pnia mózgu”) to inaczej badanie potencjałów słuchowych wywołanych. Jest to rodzaj obiektywnych badań słuchu, które nie wymagają współpracy ze strony pacjenta. Badana jest reakcja mózgu na dźwięk. Dzięki temu można twierdzić, czy dana osoba ma wadę słuchu, a jeżeli tak, to jak bardzo zaawansowaną.
Badanie ABR wymaga, aby na głowie i skroniach pacjenta zostały umieszczone cztery elektrody (nie obyło się bez płaczu przy odrywaniu naklejek). Córka miała dwie nalepki za uszkami, jedną na czole i jedną na policzku. Oprócz tego, osoba badana ma w uszach słuchawki, z których wydobywają się dźwięki o różnej częstotliwości. ( Tu uwaga na woskowinę w uszach - badanie może się nie udać gdy woskowiny będzie za dużo!). Dźwięk o danej częstotliwości odtwarzany jest kilkakrotnie, także w różnych natężeniach. Elektrody mierzą reakcje nerwowe pnia mózgu na poszczególne dźwięki i przesyłają te dane do komputera. Wyniki są przedstawiane w formie wykresu. Dzięki takiemu badaniu można wykryć próg słuchu danej osoby. Badanie jest całkowicie niebolesne, nie niesie za sobą żadnych powikłań.
Badanie najlepiej wykonywać w czasie, kiedy badana osoba śpi. Nie jest wtedy rozpraszana przez czynniki zewnętrzne, nie porusza się i jest spokojna.
I właśnie tutaj pojawił się u nas problem...Moja córka nie potrafi zasnąć na zawołanie. Ma prawie 5 miesięcy.
Próbowałam przez całą drogę na badanie utrzymać Ją bez snu...i zasnęła dokładnie pod Ośrodkiem Zdrowia (a miałam z do pokonania prawie 50 km.)
Weszłyśmy do gabinetu, gdzie pielęgniarka przygotowała dziecko do badania naklejając naklejki i przypinając kabelki. Nakarmiłam córkę i zaczęłam Ją intensywnie usypiać. Byłam bardzo nerwowa, bo obecność pielęgniarki, która czekała na to by móc rozpocząć badanie, wyprowadzała mnie z równowagi. Kolorowe ściany w gabinecie też nie pomagały córce zasnąć.
Po godzinnym usypianiu w końcu zasnęła (bujana w foteliku). Zaczęło się badanie i...wyszło tylko połowicznie, czyli na wysokich dźwiękach ( i wyszło prawidłowo!). Na niskich dźwiękach nie było odpowiedzi właśnie ze względu na zbyt dużą ilość woskowiny w uszku. Przyczyną zakłóceń mógł też być zatkany nosek i lekkie "chrapanie". I zostałyśmy zapisane miesiąc później na powtórzenie badania. Pielęgniarka wykonująca badanie poleciła, by wcześniej spróbować czyścić dziecku uszy nie patyczkami (bo tylko będzie gorzej) a specjalnym preparatem do "upłynniania" woskowiny. Cóż, taka już natura mojej kruszynki.
Tym razem będę na pewno spokojniejsza - nie będę się martwić, gdy się nie uda. Każda mama wie, że nie da się dziecka uspać na zawołanie, a wiadomo, że im starsze tym gorzej.
Drogie mamy! Im więcej w Was spokoju, tym spokojniejsze będą Wasze dzieci!