Drugi i trzeci miesiąc był dla mnie zupełnym przeciwieństwem tego, co piszą i pokazują w kolorowych czasopismach. Nudności i mdłości, a co za tym idzie brak apetytu. Wiedząc o tym, że mnie mogę pozwolić sobie na niedożywienie, zaczęłam szukać sposobu, aby czynność jedzenia nie była przykrym obowiązkiem, a samą przyjemnością. I tym oto sposobem na co dzień zaczęłam przestrzegać kilku zasad, które pozwoliły mi uchronić się przed niedożywieniem, a przede wszystkim dostarczyć odpowiednią ilość witamin i składników odżywczych maluszkowi.
Wiedząc o tym, że woda reguluje apetyt, dbałam o to, aby dziennie wypijać jej przynajmniej 6 szklanek. Zawsze zaopatrywałam się w wodę mineralną niskosodową.
Z czasem i na tą kwestię zaczęłam zwracać uwagę. Gdy posiłek, który zamierzałam zjeść był estetycznie przygotowany łatwiej było mi skonsumować go w całości. Wyglądał zdecydowanie apetyczniej.
O długich i męczących treningach można zapomnieć, ale znalazłam świetna alternatywę, aby przy umiarkowanym zajęciu fizycznym pobudzić apetyt. A mianowicie codziennie, niezależnie od pogody chodziłam na długie spacery.
W moim przypadku jedzenie na siłę powodowało nasilenie się nudności, a co za tym idzie nasileniem braku apetytu.
Z czasem w kuchni zaczęłam spędzać coraz więcej czasu, tworząc nowe dania. Zaczęłam eksperymentować. To była naprawdę fajna zabawa, a i nauczyłam się robić kilka nowych dań.
W moim przypadku była to sałatka warzywna z groszkiem. Przypomniałam sobie też o chlebie smażonym w obtoczonym jajku. Takie pyszności zawsze robiła moja babcia. One zawsze mi smakowały i będąc w ciąży też miałam na nie wielka ochotę.
Gdy robiłam zakupy na pobliskim bazarku, zawsze zaopatrywałam się w świeże rzodkiewki, które w okresie ciąży bardzo mi smakowały i nie powodowały nudności. To w niej występują olejek goryczkowy i duża ilość siarki, pobudzających układ trawienny. Wiosną jadłam rzodkiewkę z własnego warzywniaka.
Dzięki temu nasz organizm przyzwyczajony jest do prawidłowego żywienia. Rację pokarmowa z całego dnia rozłożyłam na mniejsze porcje. Z czasem przyzwyczaiłam organizm do siedmiu posiłków dziennie, ale dzięki temu z talerza zawsze wszystko znikało.
Zaczęłam hodować świeże zioła na parapecie w kuchni i systematycznie dodawać je do ugotowanych potraw. Zioła, powodują, ze nasze kubki smakowe lepiej pracują i zwiększają wydzielanie soków trawiennych. Osobiście udało mi się wyhodować natkę pietruszki, majeranek, koper, bazylię, ale warto też skorzystać z ziela angielskiego i liścia laurowego.
Dzięki jedzeniu takich warzyw jak: szczaw, rukola, jarmuż, sałata czy kapusta wzbogacałam swój organizm w cenne witaminy i mikroelementy. Ich spożywanie wpływa na wzrost apetytu, ale również łatwiejsze przyswajanie spożywanych produktów.