Telewizja, internet, gazety... Aż roi się w nich od śliczniusich zdjęć malutkich, różowiutkich, piękniutkich bobasków. Wszystkie są takie ładne, zadbane, skóra taka śliczna, bez skazy. Dzieci uśmiechnięte, mamusie takie wypoczęte. Przychodzi ten moment, gdy zachodzisz w ciążę. Czekasz 9 miesięcy, a potem rodzisz swoje najcudowniejsze, wymarzone dziecko. Ma być przecież takie piękne, różowiutkie, zdrowiutkie, bez skazy i NAGLE.. okazuje się, że rzeczywistość jest troszkę inna.
Oczywiście, że dla Ciebie Twoje dziecko jest najpiękniejsze i najcudowniejsze na świecie! Ale niestety nie jest tak cudownie i kolorowo jak to pokazują media(nie mówię tu o jakiś problemach zdrowotnych, ale o zwyczajności, o tm co każdego może spotkać i raczej spotyka).
Nasz dzidziuś jest już na świecie- różowiutki. Owszem, ale często przez chwilę. W łonie matki dzidziuś miał pełną ochronę, nieskazitelną czystość, odpowiednią temperaturę i w ogóle było mu tak cudownie. W naszym świecie musi zmagać się z bakteriami, inną temperaturą, światłem, hałasem i wieloma innymi.
Często różowiutka skóra w trakcie pobytu w szpitalu robi się żółciutka. Tak- żółta. 60-70% noworodków donoszonych i 90% wcześniaków przechodzi żółtaczkę fizjologiczną. Nie jest to jednak choroba, tylko objaw niewydolności wątroby malucha. Nie radzi sobie ona z przetworzeniem i wydalaniem bilirubiny (żółtego barwnika) z organizmu. Dziecko staje się żółte na twarzy, tułowiu, a niekiedy nawet na rączkach i nóżkach. Zażółcają się gałki oczne.
Nie ma się jednak czym martwić. Żółtaczka często przechodzi samoistnie. Jeżeli jednak trwa długo lub gwałtownie się nasila, lekarze decydują się na pozostawienie mamy z dzieckiem dłużej w szpitalu i stosują tzw fototerapię. Noworodka ubranego tylko w specjalne okularki i pieluszkę kładzie się pod specjalną lampę, która dzięki promieniom UV pomaga w rozkładaniu się bilirubiny.
Niejednokrotnie jeszcze w szpitalu można zauważyć u dziecka malutkie krosteczki lub bąbelki. Skóra w okół nich jest często zaczerwieniona. To mogą być potówki. Zazwyczaj kojarzy się je z latem i upałami, ale jednak zimą też mogą się pojawić. Powodem może być przegrzanie. Najczęściej są one w formie skupisk w miejscach takich jak: fałdy skórne, szyja, twarz, pachwiny, pupa. Są spowodowane niedojrzałością gruczołów potowych. Potówki nie swędzą ani nie pieką, ale nie należy ich lekceważyć. Co zrobić? Nie przegrzewać dziecka, dbać o higienę, podobno skuteczna jest kąpiel z mąką ziemniaczaną. Wietrzyć skórę. W przypadkach nas niepokojących udać się do lekarza.
Statystycznie zdarzają się częściej niż katar. Lekarze uważają, że powodem pieluszkowego zapalenia skóry jest zbyt długi kontakt skóry maluszka z moczem lub kałem, czyli za rzadkie zmienianie pieluszek. Często jednak, szczególnie gdy mamą zostaje się po raz pierwszy, nie wie się co ile będzie najlepiej zmieniać pieluszkę. Niejednokrotnie przyczyną jest nieodpowiednia pięlęgnacja, zła pieluszka, mokre chusteczki, czasem maluch po prostu ma skłonność do odparzeń. Co robić? Często przewijać, smarować kremami przeciwodparzeniowymi (zapobiegawczo), a gdy już dziecko jest odparzone, tymi na odparzenia. Przemywać pupę i wietrzyć.
Jeśli odparzenia zdarzają się często- polecam spróbować innych pieluch, chusteczek lub kremu, bo któreś z nich może po prostu naszemu maleństwu nie służyć(tak było u nas, ale o tym później).
Odparzenie mogą pojawić się również na szyi między fałdami. Pielęgnacja jest podobna. U nas sprawdziła się zasypka z mąki ziemniaczanej.
Ciemieniucha to zmiana na główce dziecka w okolicy ciemiączka. Są to łuski przypominające tłusty łupież. Jest ona spowodowana zbyt dużą produkcją sebum przez gruczoły łojowe. Nie jest to groźne, ale bez odpowiedniej pielęgnacji może być uciążliwe, bo skóra nie może oddychać, a później nawet może doprowadzić do innych infekcji.Co zrobić? Polecam nacierać główkę maleństwa przed kąpielą oliwką, wyczesać łuski szczoteczką (nie drapać!), a później dokładnie umyć. Na rynku są również dostępne specjalne specyfiki.
Kochana mamo, przyszła mamo, nie myśl, że chcę Cię nastraszyć! Kompletnie nie o to mi chodzi, bo macierzyństwo jest piękne, cudowne, dzieci wynagradzają wszystko. Chce żebyś wiedziała co może Cię spotkać(choć nie musi), bo o tym niestety nie mówi się zbyt często. Potem jest niepotrzebne przerażenie i strach.
Opowiem Ci jak to było u mnie: Urodził się synuś. Byłam dość pewna siebie, gdyż chodziłam do szkoły rodzenia (nie wszyscy mają taką możliwość lub zwyczajnie nie chcą). Wiedziałam co mnie może spotkać, a jednak życie i tak mnie zaskakiwało. Synuś był zdrowy, żółtaczkę po urodzeniu miał leciutką, więc wyszliśmy do domu, ale jednak i w szpitalu nie obyło się bez małych "problemów". Synuś dostał wysypki. Personel nastraszył mnie, że może mieć alergię, a ja będę musiała bardzo uważać na swoją dietę(był karmiony piersią od samego początku). Ja przerażona.. Ale jeszcze w szpitalu zorientowałam się, że to nie alergia, bo wysypkę miał tam, gdzie miał styczność z pieluchami czy ubrankami szpitalnymi (u nas szpital gwarantuje rzeczy dla maluszka). Po prostu synuś miał delikatną skórę, a środki chemiczne, w których te rzeczy były czyszczone, były dla niego za silne. Wróciliśmy do domu i wysypka zniknęła. Zaczęło się jednak coś innego. Odparzenia. Synuś bardzo się odparzał na pupie. Do tego stopnia że każde pruknięcie go bolało i panicznie płakał. Do tej pory nie wiem co było przyczyną, ale zmieniliśmy wszystko- krem, pieluchy i chusteczki i potem był spokój. Przez chwilę w ogóle nie używałam chusteczek mokrych, tylko pupę przemywałam przegotowaną wodą., ale na dłuższą metę to nie jest wygodne.
Później było już z górki. Synuś nie miał kolek, ładnie spał, był dzieckiem bardzo spokojnym. Nie chorował. Teraz jest starszy i od zeszłego roku ma coś problemy z krtanią i podejrzewamy alergię, ale to chyba temat na inny post.. Wracając..
Spokojnie mogę powiedzieć, że synuś był noworodkiem i niemowlaczkiem bezproblemowym, choć tam jakieś małe sprawy były.
Córeczka urodziła się w czerwcu. Po porodzie okazało się, że mamy konflikt serologiczny i w badaniach wyszło coś, co może świadczyć o tym, że może mieć niedokrwistość i przez to jest w grupie ryzyka zaostrzonej żółtaczki- tak pisząc ludzkim językiem. Zostałyśmy więc dobę dłużej w szpitalu, żeby się upewnić co do tej żółtaczki. Mieli nam zrobić dodatkowe badanie.. Specjalnie przecież zostałyśmy dłużej... i co się okazało? zapomnieli o tym badaniu!! Przyszła pani, myślałam, że z wynikami i że zaraz wyjdziemy, a ona mi mówi, że musimy zostać jeszcze kilka godzin bo zapomnieli... Jak można!! No ale cóż miałam zrobić.. W rezultacie okazało się, że było wszystko w porządku, że Julka zdrowa i nie ma się czym martwić, tylko zamiast być w domu w południe, byłyśmy jakoś wieczorem.. Wszystko miało być na spokojnie, synek miał się oswoić z nową sytuacją, mieli teściowie przyjść na spokojnie, usiąść.. Wszystko było na wariata! Ale trudno.. Najważniejsze, że córeczce nic nie groziło.
Potem było bez żadnego problemu, żadnych odparzeń na pupie, wysypek.. Córeczka jak synek przesypia ładnie noce(wiadomo, raz czy dwa je, ale to normalne), nie ma kolek, a ja raczej się nie ograniczam z jedzeniem. No bezproblemowe mam dzieci:) Tak sobie pomyślałam niedawno.
A tu kiedyś dotykam córkę pod szyjką a ona taki paniczny płacz. Okazało się, że ma odparzone między fałdkami. Nie miałam pojęcia co zrobić. Pierwsze co mi przyszło do głowy-sudocrem i sms do koleżanki, że może ona miała taki problem. Okazało się, że temat był jej znany i poradziła mi mąkę ziemniaczaną. Zdziwiłam się, ale słuchajcie, pomogło!
Z kolei kilka dni później patrzę na główkę córki , a tam takie brązowo- żółte delikatne łuseczki. Też nie wiedziałam co to... Pstryk- zdjęcie i do koleżanki(tym razem innej). Okazało się, że to ciemieniucha. Poleciła mi smarować oliwką, wyczesywać, myć. Zeszło po kilku dniach:)
Tak więc drogie mamy, pamiętajcie, że macierzyństwo jest wspaniałe, ale nie da się obyć bez jakiś drobnych problemów, infekcji itp. Mam nadzieję, że trochę Wam pomogłam i dodałam otuchy w razie co:)