Piszę ten tekst, bo wiem, że jest potrzebny. Koleżance w zaawansowanej już ciąży lekarz przepisał niedawno lek rozkurczający i bała się go przyjąć, na jednym z forum dla ciężarnych mnóstwo jest wątpliwości dotyczących leków stosowanych na podtrzymanie ciąży. Tu również temat jest przez mamy poruszany zdawkowo, a wiele z nas spotkała się już lub może spotkać z sytuacją, gdzie bez zaufania do współczesnej medycyny można stracić nienarodzone maleństwo. Opowiem więc moją historię.
W 28 tygodniu ciąży poszłam na rutynową wizytę lekarską. Nic mi nie dolegało, brzuch był jeszcze niewielki, nie forsowałam się, nie stresowałam, jadłam całkiem zdrowo, zażywałam witaminy, robiłam wszystko, co rozsądna ciężarna powinna. Tymczasem słowa lekarza zszokowały mnie, okazało się, ze mam zgładzoną już szyjkę macicy. Nagle, bezobjawowo, co najważniejsze - nie z mojej winy, bo kobiety lubią obarczać się odpowiedzialnością nawet za rzeczy, na jakie wpływu nie mają. Podkreślam, że skracania szyjki zupełnie nie odczułam, choć zwykle podobno boli. Nie było już możliwości założenia szwu czy pessaru, teraz liczyło się tylko, by nie rozpoczęły się skurcze i nie odpłynęły wody. Lekarz od razu skierował mnie do szpitala na tzw. patologię ciąży, gdyż jak sam stwierdził, mogę zacząć rodzić w każdej chwili.
Przerażona i zaskoczona udałam się posłusznie na oddział. Tam wdrożono leczenie. Pierwszą zasadą było leżenie, pozwolenie na wstanie miałam tylko do toalety i krótki prysznic, nawet jeść i pic zalecano na boku. Było to bardzo trudne, bo nie czułam się fizycznie źle, byłam przyzwyczajona do ruchu. Jednak, kiedy dowiedziałam się, że czasem trzeba leżeć całą ciążę, ze zdarza się, iż nawet do toalety wstać nie można, wtedy uświadomiłam sobie, ze nie jest tak źle, miałam szczęście i w porę trafiłam do szpitala.
Kolejny był zakaz dotykania brzucha i wcierania w niego i piersi preparatów przeciwrozstępowych, chodzi bowiem o to, że taki masaż może wywołać skurcze. Znalazłam sposób i na brzuch po prostu rozlewałam trochę oliwki i czekałam aż sama wyschnie, bez tego skóra swędziała.
Dostałam też bardzo duże dawki leku będącego syntetycznym hormonem progesteronem, jeszcze większe leków tokolitycznych ( dostępnych też bez recepty w aptece i zażywanych zwykle na bóle brzucha) i preparatu magnezu, tego ostatniego tyle, że położna śmiała się, ze pewnie zacznę świecić. Oczywiście, że bałam się o dziecko, tyle farmaceutyków w różnej postaci, także kroplówkach nie mogło przecież nie dotrzeć do maleństwa.
Przeczytałam ulotki leków zamieszczone w internetowej aptece. Na jednej z nich wyraźnie napisane było, że kobiety w ciąży i karmiące nie powinny tego zażywać. To oczywiście wzmogło mój lęk. Tymczasem otrzymałam także zastrzyki sterydowe, przyspieszające rozwój płucek u dziecka. Sama nazwa steryd już straszy, wyobraziłam sobie mnóstwo strasznych rzeczy, najmniej przerażająca było ta, że pewnie teraz to przytyję ze 40 kg. Internet nie pomagał. Trafiłam na opisy, że po długim zażywaniu wymienionych wyżej leków dzieci mają problemy przy karmieniu, nie domykają im się buzie, późno zaczynają mówić, mają kłopoty z wiotkością mięśni i co najgorsze u dziewczynek mogą być zdeformowane narządy płciowe. Położne jednak tłumaczyły, że tak się leczy od lat wszystkie ciąże zagrożone i dzieci rodzą się zdrowe. Nie miałam wyjścia, musiałam zaufać.
Miałam do wyboru, albo ewentualnie narazić dziecko na skutki uboczne leków albo urodzić przedwcześnie i narazić je na śmierć lub niepełnosprawność, a w najlepszym razie miesiące rehabilitacji, problemy z retinopatią wcześniaczą itp. Kiedy wyszłam ze szpitala, zmieniło się tylko to, ze skończyły się kroplówki, a KTG nie sprawdzało już, czy nie występują niebezpieczne skurcze macicy. Cały rygor leżenia i leczenia pozostał już do rozwiązania.
Urodziłam w 39 tygodniu, 2 dni po odstawieniu leków i pierwszym od 11 niemal tygodni spacerze. Plusem tego, że nie miałam już szyjki był bardzo szybki poród. Dziecko było i jest zdrowe, buzia się domykała, z karmieniem problem był tylko taki, ze jadło cały czas, czyli tak naprawdę problemu nie było. Rozwija się normalnie. W żaden sposób brane przez mnie przez 11 tygodni olbrzymie dawki leków mu nie zaszkodziły. Gdyby nie leczenie, dopiero byłyby problemy. Ja też nie przytyłam więcej niż powinnam według poradników.
Chciałabym, aby ten tekst uspokoił wszystkie mamy, które też muszą leżeć i stosować farmaceutyki, by się nie bały, by zaufały lekarzowi i przede wszystkim nie poddawały się, bo naprawdę trudno jest leżeć i bać się, że każde wstanie z łóżka może zakończyć się rozpoczęciem akcji porodowej. Ja miałam przy łóżku wodę, przekąski, tablet, przez Internet skompletowałam cała wyprawkę. Odpuściłam sprawy typu porządek w domu, partner robił, ile mógł, ale wiadomo, nie było idealnie. Często catering zamiast gotowania w domu itp. Nie mieliśmy na co dzień nikogo do pomocy. Wszystko zeszło na dalszy plan, bo wiedziałam, że mam cel- donosić ciążę i urodzić zdrowe dziecko. To sobie powtarzałam jak mantrę, patrząc na zamknięte w ramce zdjęcie z USG. I było warto!