Każdy rodzic dąży do tego, aby ułatwić sobie opiekę nad maleństwem. W tym celu wykorzystuje wynalazki XXI wieku, a jak wiadomo jest ich całe mnóstwo. Jedne z nich są bezpieczne dla dziecka inne niekoniecznie.
Mogę powiedzieć, z własnego doświadczenia, że taki bujaczek nie jest wymarzonym elementem wyprawki dla niemowlaka. Po pierwsze taki maluszek najbardziej potrzebuje bliskości, żadne wibracje, melodyjki i bujanie na leżaku nie zastąpią mamy czy taty. Po drugie pozycja, jaką przyjmuje dziecko w bujaku nie należy do fizjologii i ma negatywny wpływ na dalszy rozwój.
Modeli leżaków-bujaków jest wiele, jedne proste podobne do fotelików samochodowych, które uruchamia się własną siłą mięśniową (trzeba bujać nogą czy ręką ) inne bardziej zmechanizowane, z wibracjami, melodiami, a nawet tempem bujania. Ceny tym samym zależne są od pełnionych funkcji i mieszczą się miedzy 100-1000 zł.
Od wielu mam słyszałam, że taka rzecz to jest „must have” przy maleńkim dziecku. Można położyć dziecko, a w między czasie zrobić pranie, ugotować obiad, a nawet odpocząć. Poza tym dzieci lubią bujanie, które działa na nie uspokajająco, a wibracje przyczyniają się do szybszego zasypiania.
Jednak obok tych kilku zalet leżaczków bardzo łatwo doszukać się wad.
My mieliśmy leżaczek-bujaczek, który dostaliśmy w prezencie, ale większość czasu stał nieużywany. Wcale nie żałuje swojej decyzji. A miałam czas na domowe obowiązki czy odpoczynek. Pierwszy raz wykorzystaliśmy go przy rozszerzaniu diety do karmienia, zalewie kilka minut dziennie. Gdy synek zaczął samodzielnie siedzieć, bujaczek zamieniliśmy na krzesełko do karmienia. Leżaczek – bujaczek leży gdzieś na strychu i się kurzy.
A my nadal uważamy, że mata lub podłoga lepsza niż „mechaniczny wspomagacz”.