Smoczek to dla jednych "zbawienie", a dla innych niepotrzebny gadżet. Na początku macierzyństwa bardzo cieszyłam się, że moja córka nie akceptuje smoczka. Szybko znalazłyśmy inne sposoby na uspokojenie w trudnej sytuacji. Jednak przy jednej z wizyt u pediatry okazało się, że musimy nauczyć córkę ssać smoczek, ponieważ aby się uspokoić, zaczęła zasysać dolną wargę. Zbyt długie ssanie smoczka, kciuka lub wargi może skutkować wadą zgryzu. O ile smoczek można wyrzucić w odpowiednim momencie, a rączkę "przyblokować" specjalnymi wałeczkami, o tyle z wargą pojawia się problem - nie można jej zabrać lub ograniczyć.
Pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy kilka smoczków różnych firm, różnego kształtu (ortodontyczne i symetryczne, mimo że córka nie pije również z butelki), różnego materiału (silikonowe i kauczukowe). Nauka była trudna, zajęła nam kilkanaście dni, ale jest efekt - gdy widzę, że córka potrzebuje się uspokoić i zasysa wargę szybko podaję smoczek, który possie jakiś czas, a gdy jest w porządku zabieram.
Nie ukrywam, nam bardzo do akceptacji smoczka pomógł gryzak uspokajacz w kształcie grzybka z wystającymi uszami, który córka mogła trzymać sama w ręce.
A jak u was? Dzieci akceptowały smoczek od samego początku czy również musieliście je uczyć? A może są całkowicie bezsmoczkowe?
Córka obecnie ma 4 miesiące, a smoczek pomaga na masaż dziąsełek przy początkach ząbkowania.