Dziecko do 1 roku życia jeszcze nie umie zaznaczyć, że coś mu nie pasuje, inaczej niż poprzez dźwięki, płacz, ruch ciała. Na początku trudno było mi odczytać, kiedy i co sprawia, że maluch czuje się niekomfortowo. Obserwowałam mojego Franka uważnie, by nie powielać czynności, w trakcie których demonstrował „bunt”.
Zauważyłam, że Franek często płacze podczas ubierania. Starałam się wszystko robić szybko i sprawnie, ale i tak miałam wrażenie, że to nic nie daje. Zaczęłam wybierać ubranka, które były wygodne do wkładania i miękkie, by nie podrażniały delikatnej skórki. Nadal jednak czułam zniecierpliwienie mojego dziecka podczas tej czynności. Nie wiedziałam, co zrobić, więc o poradę poprosiłam moją mamę. Patrząc na nią zobaczyłam, że ubieranie traktuje jak zabawę. Podczas ubierania mojego synka mama głaskała go, całowała, gilgotała. Mały zupełnie nie płakał i wydawało się, że nie ma nic przeciwko ubieraniu. Usiadłam i pomyślałam, że traktowałam te czynność zbyt poważnie, a stres, który miałam w sobie, udzielał się mojemu dziecku. Zdziwiłam się, że wcześniej na to nie wpadłam. Proste rozwiązanie sprawiło, że teraz łączę obowiązki z zabawą z moim dzieckiem.
Taką sama zasadę zastosowałam przy kąpieli malucha. Starałam się, aby mój synek czuł się bezpiecznie podczas tej czynności. Podczas pielęgnacji cały czas mówiłam do niego, głaskałam go. Potem dodałam do tego pierwsze zabawki, które można włożyć do wody: gumowe zwierzaki, konewka. Moje starania okazały się skuteczne. Pierwsze kąpiele nie były łatwe, ale każda następna sprawiała coraz więcej radości nam obojgu.
Moje dziecko nie miało problemów z zasypianiem. Jednak niejedna z moich koleżanek mówiła, że jest to dla niej trudny moment podczas dnia. Pytały, jak ja usypiam synka. Wydawało mi się, że nie robię nic nadzwyczajnego. Po prostu za poradą psychologów starałam się, aby każdy wieczór wyglądał tak samo. Czynności w odpowiedniej kolejności stały się naszym rytuałem: kąpiel, przytulanie i kołysanie oraz melodyjka z zabawki zawieszonej nad łóżkiem dziecka. Moja koleżanka zwierzyła mi się, że na koniec dnia jest bardzo zmęczona i po prostu chciała te czynności wykonać jak najszybciej. Po rozmowie ze mną zmieniła swoje nastawienie. Stwierdziła, że jej pośpiech udzielał się jej córce, a teraz płacze coraz mniej przy kładzeniu do snu.
Franek często płakał, gdy nie byłam w pobliżu. Pomyślałam, że jeśli widzę, że niczego mu nie brakuje, to postaram się go uspokoić, ale nie mogę cały czas nosić go na rękach. Niedługo czekał mnie powrót do pracy na pół etatu. Serce mi się krajało, kiedy słyszałam płacz, ale wszyscy mi powtarzali, że powinnam co jakiś czas zostawić dziecko pod opieką zaufanej osoby. Krok po kroku zaczęłam przyzwyczajać małego, że nie zawsze mogę przybiec kiedy płacze. Raz w tygodniu zostawiałam malucha pod opieką mamy lub teściowej (na dwie godziny). Wieczorami moje obowiązki przy dziecku przejął mąż. Było to trudne dla mojego dziecka, ale sama nie wiem, czy dla mnie na początku jeszcze trudniejsze. Kiedy wróciłam do pracy byłam wdzięczna bliskim za pomoc i wskazówki.
Nagle nasz dom wywrócił się do góry nogami. Ze spokojnego synka wyrósł nam niczym nieokiełznany złośnik. W związku z całą sytuacją czułam się po prostu bezradna. Nie pomagały prośby i tłumaczenia. Czułam, że coś robię źle. Pomyślałam, że zamiast czytać książki poproszę o porady mamy, które mają już ten etap u swojego dziecka za sobą. Spotkałam się z wieloma cennymi wskazówkami, które okazały się bardzo pomocne.
Razem z innymi mamami dyskutowałyśmy, skąd bierze się bunt u mojego dziecka i innych maluchów. Kiedy dziecko nabywa dużo nowych umiejętności, chce je wykonać jak najlepiej. Ma w sobie dużo energii i próbuje ją wyładować. Niestety nie umie jeszcze wszystkiego samo zrobić, a wtedy pojawia się złość i frustracja. Nawet jeśli rodzic chce mu pomóc, pojawia się sprzeciw. Innym powodem może być manifestacja własnego zdania, chęć sprawdzenia, na ile my rodzice jesteśmy konsekwentni w swoich prośbach i działaniach. Aby to sprawdzić maluch często używa słowa „nie” i czeka na naszą reakcję. Czy mama/tata już nie ponowią prośby o założenie czapki, czy też powtórzą prośbę do czasu jej wykonania? No i ostatnia podsumowująca naszą dyskusję myśl jest taka: nasze dzieci nie umieją jeszcze dobrze rozpoznawać i nazywać emocji. To, co czują kumuluje się w nich, co potem owocuje krzykiem lub płaczem. Naszym zadaniem jest pomóc dziecku w tej trudnej krainie emocji.
Po pierwsze nie zdawałam sobie sprawy, jak dobrym obserwatorem jest dziecko. Zapewne nie raz widziało mnie w stresującej sytuacji, gdzie byłam zła na inną osobę lub siebie. Uświadomiłam sobie, że to jak radzić będzie sobie ze złością jest mocno powiązane z tym, jaki wzór zachowań ja i mąż pokażemy mu już teraz. Ponieważ nie chciałam, aby moje negatywne emocje udziały się dziecku, to czasem w momentach kryzysowych prosiłam męża o chwilę wyciszenia. Wtedy on całkowicie przejmował opiekę nad dzieckiem, bym mogła po ciężkim dniu poradzić sobie, ale tym razem ze swoimi emocjami.
Jak wspomniałam, u mojego synka zauważyłam ogromne pokłady energii. Dlatego postawiłam, że znajdę mu takie zajęcia, które pozwolą mu tę energię uwolnić. Wspólne zabawy na placyku zabaw wymagały od niego i ode mnie sporo aktywności ruchowej. Dzięki temu syn rozładowywał energię w naturalny sposób, a podczas zabawy było dużo śmiechu.
Oczywiście nawet podczas sytuacji zabawy zdarzały się napady złości. Najbardziej przeżywałam je w miejscu publicznym. Dzięki wsparciu innych mam czułam, że jestem w stanie to wytrzymać. Krzyk i płacz w miejscu pełnym ludzi mnie przerażał. Za radą koleżanek konsekwentnie nie zgadzałam się na nic, czego wcześniej zabroniłam, nawet pod wpływem ataku złości i histerii malca.
Chęć bycia samodzielnym pojawiała się często w sytuacji kiedy naprawdę gdzieś się spieszyłam. Na przykład musiałam z Frankiem wyjść z domu i chciałam go szybko ubrać. Właśnie wtedy chciał zrobić to sam. Jeśli chciałam go przekonać, że ja to zrobię krzyczał i rzucał ubraniami. Wzbudzało to moją złość, ale wypracowałam pewien sposób, który mi pomógł. Znając jego potrzebę samodzielności, podczas planowania dnia, do każdej czynności dodawałam 15 minut, tak aby nigdzie się nie spieszyć i nie denerwować spóźnieniem. Pomyślałam, że jeśli we wszystkim będę próbować wyręczać synka, nigdy nie stanie się samodzielny.
Napady złości wyeliminowałam również przy oglądaniu telewizji. Oczywiście pozwalam oglądać mojemu dziecku tylko bajkę na dobranoc, ale i to sprawiło duży kłopot. Tuż po bajce, kiedy chciałam przestawić lub wyłączyć telewizor, mój syn zaczynał płakać. Próbował krzykiem wymusić dłuższe oglądanie telewizji. Zauważyłam, że jeżeli przed bajką powiedziałam: „dziś obejrzymy jedną bajkę i pójdziemy spać”, to dużo łatwiej było mi ułożyć syna do snu. Oczywiście dany komunikat nie zadziałał za pierwszym razem, ale dzięki powtarzalności syn zauważył, że jego płacz nic nie zmienia w moim zachowaniu.
Często bunt pojawiał się przy kładzeniu małego spać. To wtedy miał największą ochotę na skakanie, bieganie i zabawę. Uciekanie z łóżka, tupanie i krzyczenie było dla mnie bardzo męczące. Razem z mężem ustaliliśmy, że na zmianę będziemy kłaść dziecko spać. Postanowiliśmy również, że poświęcimy synkowi wtedy nasz czas i pobawimy się z nim, ale w zabawy które wyciszają, a nie pobudzają. Było to czytanie książeczek, masażyki. Nie było łatwo, ale cierpliwość się opłaciła. Nasze wieczorne rytuały stały się przyjemnym czasem dla naszej rodziny.
Bunt przy jedzeniu określiłabym bardziej jako marudzenie. Jeśli podałam Frankowi danie, które lubiło, nie miałam problemów z nakarmieniem go. Czas mijał przyjemnie i spokojnie. Niestety kiedy na stole pojawiały się potrawy, których nie lubił, zaczynało się grzebanie w jedzeniu, odwracanie głowy, gdy chciałam go nakarmić. Nie chciałam robić nic na siłę, a jednocześnie zadbać o to, by na talerzu mojego dziecka pojawiło się wszystko czego potrzebuje. Małymi krokami pokazywałam mojemu dziecku nowe smaki. Do każdego znanego i lubianego dania dokładałam coś nowego. Jeśli widziałam, że coś ewidentnie nie smakuje mojemu synkowi, następnym razem zamieniałam to na inny produkt o podobnych właściwościach. Na początku wymagało to ode mnie więcej czasu na przygotowanie jedzenia, ale potem stało się mniej czasochłonne. Pora jedzenia okazała się przyjemna, a ja dowiadywałam się coraz więcej o preferencjach smakowych mojego syna.