„Biegać, skakać, latać, pływać
w tańcu, w ruchu wypoczywać…”
Nie od dziś wiadomo, że „stare” piosenki dzielą się mądrością. Dziś chciałabym poruszyć problem właściwego rozwoju niemowląt oraz odpowiedniego stymulowania ich przez rodziców. Chcąc, nie chcąc, jako rodzice jesteśmy przez otoczenie oceniani, sprawdzani, wypytywani. Dobrze wiedzieć, kiedy takie zachowania należy ignorować, kiedy „dobrych rad” nie słuchać.
Jestem mamą malutkiej Matylki, córcia ma 3 miesiące, ja zaś zawodowo zajmuję się fizjoterapią. Pracuję min. z niemowlętami, wiem jak powinny się rozwijać, jak im pomagać. Mimo to, gdy tylko córcia przyszła na świat, znalazły się rzesze krewnych, chcących mi pomóc. Oczywiście, nikt nie ośmielił się wprost zarzucić mi błędu, niemniej był czas, że od rana do wieczora wysłuchiwałam opowieści, jak to się kiedyś wychowywało dzieci, jak to stare metody się sprawdziły, więc nie ma potrzeby ich zmieniać, jak to dzieci sąsiadów coś…
O tak! To jest chyba największy grzech naszych czasów: porównywanie dzieci. Gotuje się we mnie, gdy słyszę „Zuzia Kowalskich już siedzi, a twoja Matylda taka leniwa” – co z tego, że Zuzia Kowalskich ma 8 miesięcy, a Matylka 3? W przychodni, na spacerze, w sklepie… Nie da się nie słyszeć, bo takich tekstów jest ogrom. Albo „dobre ciocie/babcie i inne” piętnują młode mamy, stawiając im za wzór dzieci sąsiadów, czy krewnych, albo mamy same między sobą się przechwalają… „Moja Basia obraca się na brzuszek, twój Adaś też? Nie? Może jest niedorozwinięty? Byłaś z nim u lekarza?”
Przykładów można by mnożyć, zapewne każda z Was, Drogie Mamy słyszała choć raz teksty tego typu. Budzi to we mnie oburzenie, zarówno we mnie – mamie, jak i we mnie – terapeucie. Widziałam zrozpaczonych rodziców, przynoszących do mnie swoje maleństwa z pytaniem, czy wszystko z nimi w porządku, czy rozwijają się prawidłowo, czy nie mają zaburzeń. To oczywiście dobrze, w końcu po to jestem, tylko… Przykre, że rodzice ci w większości, nie przyszliby do mnie sami z siebie. Przykre, że przychodzą, bo ktoś w rodzinie, na podwórku, w bloku nie daje im żyć i zadręcza pytaniami i porównaniami.
Dzieci to nie samochody! Są indywidualne, dlatego nie można ich porównywać!!! Oczywiście, podstawowy schemat rozwoju dziecka, jest kwestia istotną, to w końcu opierając się na nim, rodzic może zauważyć, że z dzieckiem dzieje się coś złego. Nie możemy jednak dać się zwariować. Schemat rozwoju, to nie receptura chemiczna, nie można wymagać, że dziecko przyjdzie na świat i od pierwszych chwil zacznie dokładnie i precyzyjnie wypełniać założenia schematu.
Innym problemem jest to, że rodzice często nieświadomie, próbują w tym wyścigu szczurów uczestniczyć. Bo skoro Zuzia sąsiadów już umie, to i mój Mateuszek też musi. Bez sensu! Dziecko niczego nie musi! Przede wszystkim zaś, dziecku nie należy pomagać. Najlepiej, optymalnie i zdrowo rozwijają się te dzieci, którym się w tym rozwoju nie przeszkadza. Warto przyjąć, że każda ingerencja rodzicielska w rozwój dziecka, jest przeszkodą. Nawet, jeśli kierowana jest źle pojętą troską.
Oczywiście rozumiem, że każdy rodzic chce, by jego dziecku niczego nie brakowało, by rosło zdrowe, silne, uśmiechnięte.
Chętnie podpowiem co robić, by przynajmniej z medycznego punktu widzenia tak właśnie się działo.
Dzieci powinny bawić się, spać, odpoczywać, jeść – wolne. A więc nieskrępowane becikami, rożkami, ciasno zawiązanymi kocykami. Powinny móc fikać nogami, wyciągać rączki, dźwigać głowę, zaglądać do lustra, próbować chwytać, oglądać świat. To oznacza, że najlepiej będzie im w niekrępujących, wygodnych ubrankach, które pozwolą na radosne, wolne zabawy.
To ważne. Dziś nazywamy to „wychowaniem podłogowym”. Podłoga jest świetnym sprzymierzeńcem rozwojowym. Jest to miejsce bezpieczne (niezagrożone ryzykiem upadku), do tego zaś bezkresne, nieograniczone. Podłoga stwarza wielkie możliwości. Można na niej rozłożyć matę edukacyjną i spokojnie obserwować reakcję „wolnego” dziecka, można rozłożyć gruby koc, porozrzucać zabawki, duże, kolorowe, ciekawe i pozwolić dziecku się nimi zainteresować.
To prawda. Dla malutkich niemowląt, ale również i starszych, czy nawet dzieci powyżej 1 rż zabawy ciałem stanowią doskonałą stymulację rozwojową i sposobność do ćwiczeń fizycznych. Możliwości jest mnóstwo: grzechoczące skarpeteczki założone na nóżki i pokazywane oczom przez unoszenie nóżek do góry, malusieńkie grzechotki mocowane do nadgarstków, skłaniające do potrząsania, sięgania, podejmowania prób zdjęcia ich, „ugryzienia”, zabawy ciałem (a więc łaskotanie maleńkich stópek, drapanie plecków, pocieranie opuszkami palców brzuszka – proste czynności, sprawiające rodzicowi wiele przyjemności, są dużo większą przyjemnością dla dziecka, a zarazem doskonałym ćwiczeniem rozwijających się mięśni)
Wiadomo nie od dziś, że chodziki bardziej szkodzą, niż pomagają. Oczywiście jak wszystko, znajda swoich zwolenników, ja jednak popieram teorię mówiącą o ich eliminacji. Chodziki obciążają stawy, kształtują niewłaściwą postawę, a także złe wzorce układania stóp. Dzieci wychowywane bez chodzików, stają na nogi wtedy, gdy są na to gotowe, nie zaś wtedy, gdy rodzic uzna za stosowne umieścić je w urządzeniu do chodzenia.
Oczywiście, pewnie mało która mama jest w stanie wyobrazić sobie własne dziecko bez leżaczka, huśtawki, bujaczka. Sama używam dobrze wyprofilowanej, ergonomicznej huśtawki. Należy jednak pamiętać, że czas, jaki dziecko w nim spędza, powinien być maksymalnie krótki. Dziecko w tych „udogadniaczach” musi być zapięte, posadzone właściwie bez ruchu, a więc skrępowane. Dlatego też, korzystajmy, ale z głową. Nie więcej niż godzinę – półtorej w ciągu doby. Dużo lepszym rozwiązaniem będzie mata, czy koc, jak w pkc.2
Nie sadzajmy dzieci, które do siedzenia nie są jeszcze gotowe, nie podpierajmy ich poduszkami, nie obkładajmy kocykami i innymi gadżetami pomagającymi utrzymać im siedząca pozycję. Jeśli dziecko nie jest w stanie siłą własnych mięśni utrzymać się na siedząco – znaczy, że jeszcze nie czas, by to robiło. Poduszkami można tylko zaszkodzić!
Nie stawiajmy na nóżki, bo „przecież maszeruje”. Nie maszeruje. Odruch kroczenia, to jeden z naturalnych odruchów niemowlęcia (tak naprawdę mają go już 2-3 miesięczne dzieci). Nie oznacza on jednak, że dziecko jest gotowe, by stać, czy chodzić. Warto pamiętać, że gdy dziecko będzie do stania gotowe – wstanie samo! Znajdzie sposób, o ile nic nie będzie krępowało jego ruchów, nic nie będzie go przypinać, opinać, sznurować czy wiązać.
Nie pociągajmy za rączki, by usiadło! Nie „uczmy” obrotów na brzuszek, czy boki! Nie pokazujmy jak wstać!
Pozwólmy, by dziecko rosło i rozwijało się we własnym tempie. Samo. Bez pomocy, która może je okaleczyć. Nie warto! Zapytania sąsiadów zaś, obracajmy w żart lub puszczajmy mimo uszu. W końcu od wyścigu, które dziecko szybciej, czy możliwości pochwalenia się nowymi umiejętnościami ważniejsze powinno być to, by nie zrobić dziecku krzywdy.