Zanim urodziłam synka miałam obawy czy zdołam go karmić piersią, czy będę miała odpowiednio dużo pokarmu i czy nie będę z jakiegoś powodu zmuszona przejść na mleko modyfikowane. Na szczęście nie było żadnych przeciwwskazań i karmiłam moje dziecko naturalnie.
O brak pokarmu też nie musiałam się martwić. Tuż po porodzie miałam wrażenie, że piersi mogą mi zaraz eksplodować. Miałam tyle pokarmu, że starczyłoby na wykarmienie co najmniej dwójki, jak nie trójki dzieci. Nie potrzebowałam herbatek laktacyjnych ani innych środków na pobudzenie laktacji. Zaskakujące, że czasem wystarczyło mi pomyśleć o synku, a moje piersi od razu wypełniały się mlekiem. Musiałam wtedy starać się szybko przystawić małego, bo piersi przepełnione pokarmem robiły się bardzo bolesne. Gdy akurat nie mogłam karmić, ściągałam pokarm laktatorem.
Z czasem laktacja unormowała się. Po mniej więcej 2,5 miesiącach mój organizm przyzwyczaił się do nowej sytuacji i ilość produkowanego mleka była odpowiednia do potrzeb mojego dziecka. Zauważyłam jednak przy tym sporą zmianę. Moje piersi przed karmieniem już nie robiły się twarde i nabrzmiałe. Były tak samo miękkie jak po karmieniu. Dodatkowo karmienie trwało coraz dłużej i mały ssał zapalczywie, jakby miał problem z najedzeniem się. W pewnym momencie rozważałam nawet dokarmianie mlekiem modyfikowanym. Na szczęście moja pediatra nie pozwoliła mi na to bez konsultacji z doradcą laktacyjnym, który wskazał mi kilka prostych sposobów na pobudzenie laktacji.
Unikaj za to szałwii, która ma właściwości hamujące laktację. Podnosi również ciśnienie, co może być istotne dla kobiet mających nadciśnienie.