Synek od jakiegoś czasu chodzi do żłobka. Do tej pory jeszcze nigdy nie było u nas w domu tak dużej ilości chorób. I to nie tylko u synka, ale również u mnie i u męża. Ostatnia jelitówka przyniesiona ze żłobka "załatwiła" synka, nas (rodziców) oraz opiekunkę.
Zaczęło się niewinnie, od luźniejszego stolca u synka. Jednak samopoczucie nie wskazywało, że dzieje się coś złego. O 14:00 zadzwoniono do mnie ze żłobka, że synek ma temperaturę. Od tej pory przez 6 następnych dni robił brzydkie kupki, nie miał apetytu. Następnego dnia do grona chorych dołączyliśmy także i my.
Przez 6 dni synek dostawał tylko lekkostrawne posiłki, zupka z marchwi, ryżanka, jakieś ugotowane warzywka. I właściwie to wszystko. Dodatkowo zwykłe jasne bułki, herbatniki i sucharki. Po 6 dniach przyszła normalna kupka, a więc lekarz pozwolił nam pomału wracać do normalnego jedzenia.
O ile u dorosłych przejście z diety "chorobowej" na normalną jest bardzo łatwe, o tyle u małych dzieci trzeba naprawdę uważać, żeby nie nadwyrężyć żołądka. U nas (za poleceniem pediatry) przez cały siódmy dzień kontynuowaliśmy dietę warzywną. Następnego dnia synek dostał kaszkę rozpuszczoną w wodzie oraz banana i gotowane jabłuszka. Te mają zbawienny wpływ na jelita, a banan pomaga wiązać kupkę. Dopiero na następny dzień spróbowaliśmy dać trochę mleka (synek jest karmiony mlekiem modyfikowanym), rozpuszczając mniej proszku w większej niż zalecana przez producenta ilości wody. Dopiero kiedy nie było żadnej negatywnej reakcji ze strony organizmu synka, zaczęliśmy wracać do diety sprzed choroby. Oczywiście nadal stosowaliśmy leki osłonowe.
Mamy, czy Wy też wracacie do normalnej diety pomału czy od razu dzieci jedzą zwykłe posiłki?