Weszłam do gabinetu lekarskiego z nakropkowanym jak piegusek synkiem. Po krótkim wywiadzie i zbadaniu małego pacjenta, pani doktor postawiła diagnozę – „Pani synek ma skazę białkową”. Jest to choroba, która dotyka szczególnie dzieci rodziców, którzy są alergikami, a tak się niefortunnie złożyło, że mój narzeczony oprócz alergii cierpi także na AZS, co w dzieciństwie również objawiało skazą białkową. „Proszę odstawić z diety wszelkie białko” – wyrok został wydany. „W sumie nigdy nie lubiłam mleka, więc jest mi to obojętne, mogę je odstawić” – pomyślałam wtedy. Po powrocie do domu zaczęłam jednak czytać o tej tajemniczej chorobie i okazało się, że więcej rzeczy nie mogę jeść, niż mogę.
Po zapoznaniu się z tą dość pokaźną listą wyrzeczeń, mnóstwo mam postanawia przejść na mleko modyfikowane. Niestety, choroba ta może trwać nawet dwa lata, a kto z nas wyobraża sobie funkcjonowanie bez mięsa, mleka i jajek przez tak długi okres? Sęk jednak w tym, że mleko zastępcze dla skazowca nie może być na bazie mleka krowiego, dlatego też musi on pić specjalne mleko, które jest bardzo drogie. Ponadto słyszałam o wielu przypadkach matek, które musiały podawać swoim dzieciom ów mleko jedynie na śnie dziecka albo wręcz je wciskać na siłę, ponieważ jest ono tak ohydne. Postanowiłam więc nie poddawać się i podjąć wyzwanie diety eliminacyjnej.
Odstawienie z diety produktów mlecznych może się wydawać osobom postronnym niczym nadzwyczajnym, jednak dla mnie, czekoladoholiczki, wielbicielki lodów, seromaniaczki we wszystkich postaciach i miłośniczki jogurtów i serków, było to na samym początku nie lada wyzwanie. Dałabym się pokroić za kosteczkę czekolady, śnił mi się smażony oscypek, ponadto bardzo brakowało mi mojej ukochanej kawy z mlekiem. Pierwsze tygodnie diety eliminacyjnej były wewnętrzną walką z małymi pokusami. Jak tu nie wsuwać słodyczy do wieczornego filmu, jak nie poczęstować się ciastem podczas spotkań z rodziną i znajomymi, których widuje się tak często ze względu na nowego członka rodziny, którego każdy chce zobaczyć? Jako naczelny łasuch i cukrowy uzależnieniec, znalazłam sposób na radzenie sobie z brakiem moich ulubionych „podjadaczy”. Na samym początku wydawało mi się, że nie ma dla mnie żadnych słodyczy, gdyż czekolada, wszelkie ciasta, ciastka, batoniki a nawet zwykłe paluszki zawierają mleko lub jaja – okazało się jednak, że wystarczy się wgłębić w temat.
Moimi największymi przyjaciółmi okazały się być suszone owoce. Daktyle, morele, figi, śliwki, żurawina – można je jeść dowoli, bez obawy, że zawierają białko. Oprócz tego, w moim jadłospisie znalazły się także sezamki. Na rynku możemy znaleźć różne ich odsłony, np. z suszoną żurawiną czy z nasionami chia.
Możemy podjadać śmiało wafle ryżowe jeśli mamy ochotę na słoną przekąskę, a także ryż preparowany, gdy najdzie nas ochota na coś słodkiego. Również niektóre paluszki nie zawierają w sobie produktów białkowych – np. paluszki. Nie wszystkie ciastka są dla nas zakazane – moim ulubieńcem stały się ciastka z ziarnami słonecznika i sezamem.
Grunt to dokładnie sprawdzać skład produktów i nie zrażać się w poszukiwaniu idealnej, bezbiałkowej przekąski. Moim faworytem stały się batony figowe, które występują w trzech smakach – figowym, malinowym oraz jagodowym. Są to batony wyprodukowane z mąki pszennej razowej, nie zawierające składników mlecznych, tłuszczy trans, gmo i choresterolu. Nie dość, że są zdrowe, to w dodatku pyszne – do kupienia np. w Rossmanie. Generalnie rzecz biorąc, dzięki skazie białkowej zaprzyjaźniłam się z działem zdrowej żywności w Rossmanie, gdyż większość zawiera tylko naturalne składniki, gdzie łatwo można znaleźć produkty bezbiałkowe. Mimowolnie stałam się rodowitym „vege” – może powinnam także zacząć studiować prawo? ;-)
No dobra, bez słodyczy ludzie silnej woli są w stanie przecież wytrzymać, jednak największy problem stanowią podstawowe produkty używane przez nas na co dzień takie jak jajka, mleko i masło. Jak bowiem zjeść kromkę bez masła? Niestety, większość maseł roślinnych zawiera białko. Na samym początku, gdy jeszcze nie wgłębiałam się w etykiety produktów, smarowałam kromki ketchupem. Serio. Potem jednak okazało się, że są dostępne na rynku masła, które mają 0% jakiegokolwiek białka. W smaku nie różnią się one od masła roślinnego, a w rezultacie moje kanapki nie różniły się niczym od kanapek innych domowników.
Trudno jest także operować w kuchni, nie mając pod ręką mleka. Na to również można znaleźć substytut – mleko ryżowe. Jeśli chodzi o smak, to nie ma co się oszukiwać, w niczym nie przypomina ono zwykłego, krowiego mleka, a raczej wodę o smaku ryżu. Mimo wszystko można go używać np. do kawy, aby chociaż trochę złagodzić jej smak jeśli czarna kawa nie przechodzi Ci przez gardło, a także do potraw takich jak naleśniki czy placki z jabłkami, które wymagają użycia mleka – smak mleka ryżowego będzie w nich niezauważalny, a Ty masz szanse na dobry obiad. No tak – ale przecież do naleśników i placków używa się jajek. Tutaj jest o tyle prostsza sprawa, że wiele potraw można wykonać z samym żółtkiem, bez użycia białka. Wiadomo, że będą one bardziej „ciągliwe” i mniej puszyste, za to w smaku niczym nie gorsze. Bez żółtek można się obejść podczas pieczenia ciasta, dzięki czemu wracamy do akapitu wyżej, gdzie szukaliśmy idealnej przekąski dla mam skazowców. Grunt to kombinować, szukać przepisów, no i próbować ich w kuchni!
Na szczęście idzie zima, przez co na ryneczkach chowają się straganiarze oferujący świeże owoce sezonowe, które aż kuszą swoim zapachem, kolorem i kształtem. Niestety, moja dieta bezbiałkowa przypadała właśnie na okres, kiedy w Internecie, magazynach i sklepach z każdej strony atakowały truskawki, a wraz z nimi… koktajle! Jako ogromna miłośniczka wszelkich napojów mlecznych, serce mi się krajało na widok zdjęć przedstawiających koktajle ze świeżych owoców. Na szczęście z każdej opresji można znaleźć rozwiązanie – z pomocą przyszło mi wspomniane wcześniej mleko ryżowe. Co prawda wielu owoców nie mogłam używać, jak choćby truskawek, grapefruitów, pomelo, kiwi, cytryn, limonek, mandarynek czy pomarańczy, jednak w zanadrzu jest przecież jeszcze wiele innych owoców – winogrona, śliwki, maliny, jeżyny, jagody, banany, arbuz, brzoskwinie, jabłka i wiele innych. Każdemu smakuje coś innego, dlatego zachęcam Was do próbowania i testowania różnych owocowych mieszanek. Moim zdecydowanym faworytem był koktajl z jeżyn – po prostu pychota! Wyraźny smak tych owoców w odpowiedniej ilości praktycznie całkowicie zniweluje smak ryżu, łącząc się z nim w przepyszny koktajl. Jeśli jednak masz ochotę na nieco gęstszy deser, możesz dodać do mleka ryżowego nasiona chia, dzięki czemu wyjdzie Ci mleczny pudding, do którego możesz dodać dowolne owoce sezonowe i odrobinę ulubionego dżemu. Czekają na Ciebie w sklepach także agrestowe, wiśniowe i brzoskwiniowe galaretki! Kto powiedział, że mama skazowca nie może pozwolić sobie na pyszny deser?
Wakacje były dla mnie istną katorgą pod względem czekających na mnie zewsząd pokus. Będąc nad morzem, z każdej strony atakowały mnie budki z lodami pod każdą postacią - lody włoskie, gałkowane, świderki, shake-i, no i oczywiście ogromne gofry. Z bitą śmietaną. I truskawkami. Czujecie moją tragedię? Wyobrażacie sobie przez całe wakacje, będąc na wczasach i rozpływając się od morderczych upałów, nie zjeść ani razu loda? Przysięgłam sobie wtedy, że będąc tu za rok zamówię sobie największego możliwego shake’a, 10 gałek lodów, podwójnego gofra, no i oczywiście pizzę, której nie mogę jeść ze względu na ser, oraz kebaba z sosem czosnkowym, który również był dla mnie rzeczą nieosiągalną. Na szczęście są jednak lody, które mogłam jeść nawet będąc na diecie bezbiałkowej. Mój łasy tyłek ratowały wszelkiego rodzaju sorbety. Malina, wiśnia, arbuz, brzoskwinia, melon, mango, ananas – wystarczy porozglądać się po straganach z lodami gałkowymi! Sorbety wykonane są na bazie samych owoców, dlatego nie znajdziemy w nich grama mleka. Do dyspozycji mamy również smoothie – napoje na bazie mrożonych owoców soków i sorbetów. Tutaj jednak warto spytać sprzedawcy co wchodzi w skład smoothie, ponieważ często nazywają oni tak zwykłe shake’i owocowe. Nie trzeba jechać nad morze, aby zjeść lodowy sorbet – są one dostępne w sklepach w pudełkach. Na ich bazie jesteśmy w stanie wykonać samodzielnie smoothie, dodając do nich soki czy mrożone owoce – co tylko zechcemy. W połączeniu z cytowanym już wielokrotnie mlekiem ryżowym możemy stworzyć także coś na kształt i smak shake’a. Nie zapominajmy także o wyciskanych lodach oraz mrożonych sokach na patyku. Wakacje od razu stają się smaczniejsze!
Życie matki dziecka ze skazą białkową nie jest więc takie straszne, jakie z pozoru się wydaje. Do wszystkiego trzeba się jednak przyzwyczaić – nagłe odstawienie wszelkiego rodzaju białka jest dość drastyczną zmianą, która może nas przerazić. Pomyślcie jednak – chcecie faszerować swoje dziecko ohydną papką mlekopodobną, czy też poświęcić 1% swojego życia na rygorystyczną dietę? Do jedzenia białka wrócisz, a Twoje dziecko do karmienia piersią nigdy. Skaza białkowa w większości przypadków trwa maksymalnie dwa lata, jednak bardzo możliwe, że Twoje dziecko wyrośnie z niej wcześniej.
Grunt to pomału prowadzać zakazane produkty do diety a następnie obserwować dziecko. Minęło pięć miesięcy odkąd u synka została zdiagnozowana skaza białkowa, a ja od miesiąca z powrotem mogę już jeść wszystko, na co mam ochotę, gdyż maluszek bardzo szybko z niej wyrósł. Jeszcze trzy miesiące temu snułam plany o zapasach czekolady, serków i jogurtów, jakie porobię po powrocie do normalnego jedzenia, i byłam przekonana, że znikną one z szafek w ekspresowym tempie. Dziś przechadzam się po sklepie i patrzę na półkę z czekoladami. Po chwili namysłu odwracam się od niej i stawiam jeszcze kilka kroków, zwracając wzrok ku zupełnie innej półce, a w moim koszyku ląduje paczka ciastek z ziarnami słonecznika i sezamem. Będąc z narzeczonym na lodach, nadal wybieram sorbety, mimo, że jeszcze w wakacje skomlałam do lodów karmelowych i o smaku białej czekolady. Tyle by było z mojego obiecanego ataku na białkowe produkty ;-)