Dotyk jest jednym z ważniejszych zmysłów naszego ciała. Pozwala przekazywać różne uczucia, emocje. Chyba nikt nie potrafi wyobrazić sobie życia bez dotyku, ciepła skóry drugiego człowieka. Małe dzieci są na niego szczególnie wyczulone, stąd w zaleceniach dotyczących opieki nad niemowlęciem bardzo często się o nim mówi, zachęcając by maleńkie dziecko jak najwięcej dotykać i przytulać.
Kierując się chęcią zaspokojenia potrzeby bliskości mojego dziecka, szperając w Internecie natknęłam się na liczne artykuły dotyczące „masażyków” dziecięcych. I spodobało mi się to bardzo. Dlaczego? Dlatego, że nie są wymagające, nie potrzeba do ich realizacji żadnych wymyślnych sprzętów, a korzyści płynące z ich stosowania są obopólne i nieocenione.
Spotkałam się z opiniami, że maleńkich dzieci samemu masować nie wolno, i że nieumiejętnie wykonany masaż może być dla dziecka bardzo krzywdzący. Niewątpliwie jest w tym sporo racji, ale należy zauważyć, że masażyk wcale nie musi oznaczać intensywnego ugniatania maleńkiego ciałka! Wręcz przeciwnie.
Masażyk, o którym myślę, to delikatne dotykanie maluszka, muskanie, ogrzewanie swoimi dłońmi jego malutkiego ciałka. Tak rozumiany masażyk można stosować u dziecka od pierwszych chwil życia. Można stosować oliwki, kremy, ale nie jest to obowiązkowe. Można przy okazji masażyku włączyć relaksująca muzykę, przygasić światło. Tu liczy się wasza kreatywność. Ja szczerze zachęcam i polecam. Te chwile kiedy masowaliśmy naszego synka były cudowne. To jest nawiązywanie szczególnego rodzaju więzi, gdzie zarówno dziecko jak i rodzic jest najważniejszy. To skupienie się na maluszku, uczenie się, jaki rodzaj masażyku mu odpowiada jaki nie, co mu sprawia przyjemność, a co nie. Szczególnie na początku nawiązywanie takiej relacji i poznawanie dziecka jest dla nas trudne. Uczymy się go, a masażyk pomaga w tym bardzo.
Pierwsze masażyki nie należały jednak do najfajniejszych i często zastanawiałam się czy ich nie zaniechać. Synek płakał, wił się i kręcił. Zamiast sprawiać mu przyjemność dotykiem, ja się tylko bardziej spinałam, co działało na niego również nie tak, jak bym chciała. To, że się nie poddałam i robiłam je dalej, dopiero po jakimś czasie zaczęło przynosić mi zadowolenia i ulgę mojemu dziecku. Nagle pod moim dotykiem synek się odprężał, rozluźniał mięśnie i uspokajał. Gdy był nieco starszy masażyki stały się świetną zabawą. Kupiłam książkę z krótkimi wierszykami – rymowankami i wykorzystywałam ją do zabawy w masażyki. Synek wprost je uwielbiał. Gdy zaczynaliśmy, wyciszał się, powtarzał zasłyszane dźwięki – po prostu bajka!
Teraz, gdy synek jest już dużo starszy skupiamy się na masażykach dłoni i pleców. Świetna zabawa, zbliżająca nas do siebie, rozluźniająca a jednocześnie bardzo fajna. Mam nadzieję, że swoim artykułem zachęcę Was do wypróbowania tej metody.