Zapewne każda ciężarna kobieta w trzecim trymestrze ciąży miała chwilę, że chciała już urodzić, gdyż trudny funkcjonowania były bardzo uciążliwe. Nieprzespane noce, brak możliwości zawiązania butów, to tylko jedne z wielu niedogodności, które musi znosić ciężarna kobieta.
Ja musiałam to znosić troszeczkę dłużej. Byłam w tym nieszczęsnym procencie, że doświadczyłam porodu po terminie i to aż 10 dni. Każdy dzień był dla mnie wiecznością, tym bardziej, że ostatnie 5 z nich spędziłam już w szpitalu. Gdy nadszedł dzień, który miałam w książeczce wyznaczony jako ten właściwy, w którym urodzę, pełna pozytywnych myśli wyczekiwałam jakiegokolwiek znaku, zwiastującego poród. Jednak nic z tego, synek nie spieszył się na świat.
Po tej dacie byłam zmuszona na codzienne eskapady do lekarza, w celu badania KTG. Moje codzienne badania nie wykazywały oznak zbliżającego się porodu. Pielęgniarki lekko mi zaczęły sugerować, bym sama próbowała przyspieszyć poród domowymi sposobami, czyli dużo się ruszała i ćwiczyła. Moje mieszkanie było wysprzątane, okna i podłogi umyte, a syn nadal nie spieszył się na świat. Mimo moich olbrzymich obaw, dostałam skierowanie do szpitala, bym tam zachęcili syna do przyjścia na świat. Szpitalna rzeczywistość nie wypływała pozytywnie na moje nastawienie, a jak się okazało nie byłam jedyna, której dziecko nie spieszyło się na świat. Dołączyłam do sporego grona przyszłych mam, które niecierpliwie oczekiwały na nadejście dziecka.
Przez pierwsze 3 dni mojego pobytu po codziennych badaniach lekarze stwierdzali, że jeszcze mój organizm nie przygotowuje się na poród, więc miałam zalecenie, by leżeć i czekać. Te chwile trwały dla mnie wiecznie, w każdym skurczu i pobolewaniu doszukiwałam się nadchodzącego porodu, a tutaj nic. Po 3 dniach dostałam informację, że lekarze, będą wywoływali u mnie poród.
Miałam mieć założony balonik, który spowodowałby rozwarcie szyjki macicy. Metoda ta polega, na umieszczeniu małego balonika w szyjce macicy i wypełnieniu go płynem fizjologicznym, gdy po kilkunastu godzinach nie ma żadnych rezultatów, balonik zostaje "dopompowany" większą ilością płynu fizjologicznego, by wymusić rozwarcie szyjki. U mnie ta metoda nie zadziałała. Na noc dostałam czopki i nad ranem zaczęły odchodzić mi wody, jednak mimo tego nie miałam czynności skurczowej.
Zostałam podłączona do oksytocyny, w dawce o 10 razy wyższej niż w normalnych warunkach porodowych wytwarza organizm. Częstotliwość skurczy była bardzo duża, skurcze występowały co minutę i trwały minutę. Pod oksytocynę podłączona byłam przez 3 godziny, jednak pomimo wywołania skurczy nie było rozwarcia. Przez lekarzy została podjęta decyzja o cesarskim cięciu. I tak oto zakończyła się moja przygoda.
Z perspektywy czasu, mogę zdecydowanie stwierdzić, że nigdy w życiu ponownie nie zgodziłabym się na wywoływanie porodu oksytocyną, ponieważ wywołanie samych skurczy nie gwarantuje porodu, a bóle są bardziej odczuwalne i bardzo bolesne. Czas po wyznaczonym terminie porodu jest niezwykle stresujący, gdyż kotłują się w głowie pytania, "czy coś jest nie tak, że dziecko nie chce się urodzić?", a dzieciom po prostu jest tak dobrze w brzuszku, że nie chcą opuszczać, tego niezwykle dogodnego środowiska.
Najlepiej ten czas spędzić na samych przyjemnościach: spacerach, jedzeniu smakołyków, leżeniu. Największym wsparciem w tym okresie są najbliżsi, którzy pomagają fizycznie i psychicznie przetrwać te ostatnie chwile w oczekiwaniu na największe wyzwanie, czyli nowe życie.