Poród, tak ważne wydarzenie w każdej rodzinie. Razem z partnerem zdecydowaliśmy, że będzie przy porodzie. Sam bardzo tego chciał. Rozmawiając ze znajomymi, zbieraliśmy informacje, jak ogromne uczucia wzbudza towarzyszenie przy narodzinach dziecka. Bardzo istotnym miało być przecięcie pępowiny.
Partner towarzyszył mi od pierwszych chwil indukcji porodu. Starał się mnie wspierać i pomagać jak tylko mógł. Brał pod uwagę wszelkie instrukcje, które znał ze szkoły rodzenia. Przypominał o oddechu, informował o nadchodzących skurczach, podawał wodę, próbował rozluźnić atmosferę poprzez rozmowę.
Niestety wszelkie cenne rady są bardzo zależne od charakteru kobiety rodzącej. Jak wiadomo, jedne są bardziej ugodowe i przyjmują pomoc, inne są bardziej wybuchowe, krzyczą, klną i bardzo często wyzywają swojego partnera, nie przyjmując żadnej pomocy, bo bardziej je to drażni niż im pomaga.
Póki nie zaczął się ostatni etap porodu, nie zdawał sobie sprawy z bólu jaki muszę znieść. Żartował nawet, że mógłby sam urodzić. Moja mina początkowo nie wskazywała na to, że coś mnie boli. Kiedy został przebity worek owodniowy, wystąpiły pierwsze skurcze, które dopiero zaczęły boleć. Widząc osobę, którą tak bardzo kochamy, muszącą tak cierpieć, by wydać na świat wspólne dziecko, mimowolnie chcielibyśmy wziąć na siebie choć trochę tego bólu, by móc jej jakoś w tym ulżyć. Towarzyszyło mu uczucie bezradności. Tak stworzyła nas natura, że to kobieta nosząc „ciężar” przez 9 miesięcy, musi ostatecznie urodzić w bólach.
Bardzo chciał wytrzymać do końca, by przeciąć pępowinę. Był pewien, że da radę. Z racji wykonywanego zawodu, wiele bólu się naoglądał. Ale nigdy mojego.
Na ostatnim etapie porodu przy bólach partych, gdy położna wykonywała masaż szyjki macicy, a lekarze jeden po drugim sprawdzali postęp porodu, mój partner nie dał rady. Widząc łzy, słysząc mój krzyk i opinie lekarzy, że poród nie postępuje, a dziecko traci puls, zbladł, złapał się za głowę i nie wiedząc co robił, stanął pod ścianą. Dla dobra dziecka, mojego i jego samego poprosiłam by wyszedł.
Zostałam sama, ale nie miałam mu tego za złe. Po co kazać komuś patrzeć na własne cierpienie? Niektórzy zniosą to bez zbędnych emocji, inni nie poradzą sobie z tym że najbliższa osoba tak cierpi.
Strach przy byciu samej na porodówce, towarzyszył mi do momentu, aż postanowiono zakończyć poród cesarskim cięciem. Wtedy myślałam tylko o tym, by wyjęli ze mnie córeczkę i by była cała i zdrowa.
Nie wracałam więcej do tego tematu, wiedząc, że jest mu przykro, że nie dał rady. Wszystko poszło w zapomnienie, kiedy wszedł do sali z wózeczkiem, w którym leżała nasza córeczka. Widząc na jego twarzy szczęście i dumę, kiedy trzyma córkę na rękach nie zamierzam nigdy robić wyrzutów, że zostałam sama na tą chwilę.