Rok temu urodziłam zdrowego, ślicznego synka. Przy porodzie dostał 10 punktów i wszystko było w porządku, aż do momentu, kiedy w siódmej dobie życia dostał drgawek, które później zostały zdiagnozowane jako drżenia fizjologiczne. W czwartym miesiącu życia zauważyłam, że nie rozwija się prawidłowo, więc zwróciłam się do lekarzy z pytaniem czy wszystko jest w porządku. Dwóch z nich nie dopatrzyło się nieprawidłowości w rozwoju synka, natomiast kolejny lekarz, do którego się zwróciłam zdiagnozował wzmożone napięcie mięśniowe i asymetrię ułożeniową.
Kilka dni później rozpoczęliśmy rehabilitację synka i jednocześnie poprosiliśmy o pomoc neurologa, który zdiagnozował dodatkowo obniżone napięcie karku, małpią bruzdę na dłoni synka, opóźnienie ruchowe, a badanie USG wykazało, że do doszło u niego do krwawienia w lewej półkuli mózgu. Po ponad jedenastu miesiącach rehabilitacji widać ogromne postępy, ale nadal jego rozwój jest opóźniony w stosunku do rówieśników, a neurolog bacznie obserwuje synka chcąc postawić ostateczną diagnozę.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tym, że synek ma na prawej dłoni małpią bruzdę kompletnie nie wiedziałam co to jest i dlaczego lekarka zwróciła na to uwagę.
Małpia bruzda to nic innego jak gruba, pojedyncza bruzda zgięciowa biegnąca w poprzek wewnętrznej części dłoni w miejscu gdzie większość ludzi ma dwie płytsze linie główne - bruzdy. Jeżeli u osoby, u której stwierdzono małpią bruzdę nie występują inne anomalie mogące świadczyć o wadach genetycznych zalicza się ją jako małą anomalię czyli wadę niewywołującą żadnych następstw zdrowotnych.
W internecie znalazłam informację, że małpia bruzda jest cechą dysmorficzną i występuje aż u 45 procent ludzi z Zespołem Downa oraz że może ona występować również w przypadku innych chorób genetycznych, ale niewielki procent zdrowego społeczeństwa posiada taką bruzdę.
Na początku bardzo się wystraszyłam i próbowałam znaleźć więcej informacji na ten temat, a po chwili spojrzałam na swoje dłonie i okazało się, że ja na obu dłoniach mam małpie bruzdy, więc mój synek mógł „ odziedziczyć” bruzdę poprzeczną na jednej rączce po mnie. Lekarka, do której chodzę z synkiem uspokoiła mnie mówiąc, że ona również ma małpią bruzdę i że w przypadku synka nie widzi konieczności wykonywania badań genetycznych, a jedynie obserwowację dziecko wspieraną rehabilitacją.
Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałam o poprzecznej linii na dłoni zwanej inaczej małpią bruzd, a w mediach można natknąć się również na stwierdzenie pewnego księdza iż małpia bruzda występuje u dzieci poczętych metodą in vitro, co oczywiście nie jest prawdą. Teraz wiem, że małpia bruzda na dłoniach dziecka nie musi oznaczać żadnej choroby i że niewielka część zdrowego społeczeństwa ma na dłoniach taką zmianę. Mam nadzieję, że ten artykuł uświadomi, a może uspokoi inne mamy, które podobnie jak ja kiedyś usłyszą, że ich dziecko ma na dłoni małpią bruzdę.