Mój synek ostatnio chorował ponad miesiąc. Przez ten długi czas musiał brać wiele leków w różnej postaci. To było dla mnie duże wyzwanie, ponieważ bardzo trudno było go nakłonić do wypicia syropku czy zakraplania kropli do nosa. Pierwsze dni kuracji były trudne. Synek był rozdrażniony, marudny i niechętny do współpracy. Mimo, że był bardzo wycieńczony chorobą, kiedy przychodziła pora brania leków walczył ze mną na wszelkie możliwe sposoby: od płaczu, poprzez pyskowanie, szantaż, aż po rękoczyny. Na siłę wciskałam mu syrop do buzi, ale i tak potrafił połowę wypluć, a czyszczenie noska i zakraplanie kończyło się takim płaczem, że nosek był jeszcze bardziej zatkany przez wydzielinę.
O pomoc poprosiłam mojego pediatrę. Podpowiedział mi jak skutecznie i bez tak dużych nerwów podać dziecku leki.
Najlepiej pokazać najpierw na misiu lub lali, że taka aplikacja nie boli. Ja poszłam o krok do przodu i sama sobie psiknęłam :) Pokazałam mu też jak działa całe urządzenie i pozwoliłam przytrzymać buteleczkę rączką, jak mu aplikowałam lekarstwo.
Kiedy chciałam mu psiknąć kropelki do noska brałam go na kolana i wg instrukcji od lekarza lekko przechylałam jego główkę. Jak aplikowałam lek do lewej dziurki to główkę przechylałam w prawo, jak do prawej to w lewo.
Przed oczyszczaniem noska najlepiej wcześniej psiknąć do oby dziurek sól fizjologiczną albo wodę morską w ten sam sposób jak kropelki. Rozrzedzimy dzięki temu trochę wydzielinę, co ułatwi jej usunięcie. U nas aspirator się nie sprawdził, bo synka przerażał widok całego mechanizmu, dlatego kupiliśmy za namową teściowej najzwyczajniejszą na świecie gruszkę. Po pierwsze była to nowość, a po drugie synka bawił śmieszny kształt.
Mi najwygodniej było oczyszczać nosek jak mały był na kolanach.
Przez cały okres choroby synek miał przepisane aż 4 syropki, z czego jeden smakował tak, że sama bym go nie chciała wypić. Próbowałam je aplikować strzykawką i na łyżeczce z dodatkiem soku malinowego. Przemycałam go w soczkach, mleczku i zupkach. Dodawałam do kaszek i musów owocowych. Nie wyczuwał go jedynie w mleczku na noc i soczkach, których pił w czasie choroby więcej niż zwykle, więc w miarę regularnie przyjmował zalecaną przez lekarza dawkę. Natomiast sposób na strzykawkę i na łyżeczce z sokiem, bardzo go zraził, bo teraz zanim zacznie jeść cokolwiek sprawdza najpierw języczkiem czy nie ma tam przypadkiem nielubianego syropku.
To chyba najlepsza metoda aplikacji leków. Szybko i bezstresowo. Lekarz mnie uczulił, żeby posmarować trochę czopek wazeliną, a po aplikacji przytrzymać chwile pośladki, żeby się lekarstwo nie wysunęło.
Najlepiej w czasie aplikacji zwrócić uwagę dziecka na cos innego. Wieczorem mąż go zagadywał, a w dzień puszczałam mu bajeczkę.
Czasem lekarz przepisuje lek w tabletkach. Maluchom nie dajemy ich w całości, ponieważ może się zakrztusić, tylko kruszymy na proszek i podajmy wymieszany z wodą. Niestety tabletka w takiej formie nie jest smaczna i zdarza się, że dziecko ma odruch wymiotny. Synkowi nawet raz zwrócił razem z proszkiem cały obiadek. Trochę było w tym mojej winy, bo zapomniałam, że pediatra zalecał podawanie leków przed jedzeniem.
W trakcie choroby pediatra kazał smarować synka specjalną maścią rozgrzewającą. Powiedział, żeby po pierwsze nie przesadzać z ilością, bo więcej nie znaczy lepiej. Po drugie kazał poczekać, aż dobrze się wchłonie i dopiero wtedy puścić dziecko, ponieważ zdarza się, że maluchy dotykają niewchłoniętą maść a potem wkładają rączkę do buzi lub oczka i kłopot gotowy.
Sprawdzaj zawsze czy lek nie jest przeterminowany, podawaj wszystkie medykamenty zgodnie ze wskazówkami lekarza i tylko tyle ile zalecał. Trzymaj leki w odpowiednich miejscach, albo w zaciemnionym chłodnym, albo w lodówce. Najlepiej leki trzymać w oryginalnych opakowaniach z ulotkami informacyjnymi, gdzie znajdziesz informacje o działaniach niepożądanych lub dawkowaniu.
Niektóre leki mogą być otwarte przez pół roku, niektóre rok, a czasem tylko tydzień, dlatego warto zapisywać sobie na opakowaniu datę kiedy pierwszy raz go użyłaś.