Gdy upał doskwiera dorosłym, dzieci często tracą apetyt. Nie wspomnę już o standardowych „niejadkach”, z którymi w okresie letnim rodzice mają podwójny problem. Oczywiście w tym miejscu muszę nadmienić, że pominę kwestię doboru menu i dopasowania go do dziecka, bo to temat osobny i swoisty, zatem wymaga indywidualnego podejścia.
W czasie mojej pracy z małymi dziećmi, opracowałam swój sposób na jedzonko.
Do karmienia niemowląt i małych dzieci, należy podchodzić bardzo, bardzo spokojnie. Zrozumiała jest irytacja, gdy rodzic staje na głowie, a dziecko uparcie zaciska usteczka. Niestety, należy ją schować głęboko. Tak głęboko, by dziecko pod żadnym pozorem jej nie zobaczyło, nie poczuło. Dziecko (jak i dorosły) musi podczas jedzenia czuć się spokojne i bezpieczne. Jeśli wyczuje nerwy, irytację czy stres opiekuna, od razu emocje mu się udziela i tylko pogorszą sytuację. Pamiętajmy, że dzieci obdarzone są niesamowitą empatią, min. dlatego wiedzą gdy mama ma zły humor.
Potraktować należy karmienie z lekkim przymrużeniem oka. Latem (wiosną jak i wczesną jesienią oczywiście również), z pomocą przychodzi nam świeże powietrze. Od zawsze wiadomo, że na powietrzu smakuje lepiej. Myślę zatem, że warto od czasu do czasu ominąć konwenanse i „zaszaleć”
Mój sposób przetestowałam na córci, która co prawda nie ma problemów z jedzeniem, ale uwielbia nowości.
Gdy tylko zrobiło się ciepło – przenieśliśmy z mężem fotelik do karmienia na balkon. Mieszkamy w bloku więc nie bardzo jest jak wyjść do ogrodu. Ustawiliśmy rzeczony fotelik tak, by córcia mogła obserwować co dzieje się na dworze. By mogła oglądać chmury, podziwiać ptaki i pieski wyprowadzane na spacer oraz całą resztę. Korzyści były dwojakie. Po pierwsze dodatkowo (oprócz codziennego spaceru) dotleniała się, bo jednak zjedzenie posiłku zajmuje dłuższą chwilkę, po drugie jadła istotnie „ładniej” (w kontekście apetytu).
Dzieci, z którymi pracowałam kiedyś, podobnie jak Nela teraz, zajadały na powietrzu, aż miło było patrzeć. Wyniesienie stolika na dwór (czy choćby balkon) stanowi dla dziecka atrakcję, urozmaicenie codziennej rutyny, pokazuje alternatywy, uspokaja (bo w końcu większość dzieci uspokaja się na spacerach, na dworze w ogóle) i stwarza perspektywę dla spokojnego nakarmienia. Dzieci, które z jedzeniem mają problem, odwracają swoją uwagę od talerza, skupiając się na otaczającym je świecie, rodzic natomiast ma szansę wykorzystać tę sytuację do bezstresowego podania pokarmu (co w przyszłości może zaowocować tym, że dziecko będzie kojarzyło czas posiłku z przyjemnością, a więc problem „niejedzenia” zniknie lub znacznie się zmniejszy).
Chyba każda z nas lubi piknikować. Coś w tym jest, że na dworze je się lepiej, więcej, łatwiej i przyjemniej. Gdy pogoda dopisuje, dlaczego miałybyśmy nie korzystać (nawet kilka razy dziennie) i nie serwować tej przyjemności, razem z przepysznym obiadkiem, podwieczorkiem czy śniadaniem – naszym SZCZĘŚCIOM? Próba niewiele kosztuje, natomiast efekty bywają zadziwiające. Myślę że warto dać dziecku możliwość zjedzenia „na powietrzu” nawet jeśli w domku je dobrze i nie ma z nim kulinarnych problemów. To w końcu tyle frajdy i radości!