Myślę, że chyba każda przyszła mama wyobraża sobie, jak będzie wyglądało jej nienarodzone jeszcze dziecko. Przed pierwszym porodem wyobrażenia czasami są bardzo przesłodzone. Widzimy ślicznego, różowego bobaska, który patrzy na nas dużymi, niebieskimi oczkami niczym w amerykańskim filmie typu 'I kto to mówi?". Ja też wyobrażałam sobie tę chwilę, gdy pierwszy raz zobaczę swoje dziecko. Wiedziałam, że rodząc w publicznej placówce mogę zapomnieć o puchatym kocyku, który będzie otulać maleństwo, ale samo dziecko miało takie być śliczne.
Poród niestety nie przebiegał pomyślnie i zostałam poddana całkowitej narkozie, przez co po wybudzeniu nie zobaczyłam swojego maleństwa. Musiałam odczekać prawie 3 godziny do naszego spotkania. 3 bardzo długie godziny...
Po zawiezieniu mnie na oddział "przypchano" takie odrapane metalowe łóżeczko na skrzypiących kółkach, a w środku leżało zawiniątko. Nie dostałam synka od razu do łóżka, a że nie mogłam się ruszyć, to przez kolejne długie minuty patrzyłam tylko na kartkę z moim nazwiskiem i napisem "syn" przyczepioną do tego metalowego łóżka. W końcu pojawiła się odpowiednia osoba i podała mi dziecko. I tu pojawiło się zaskoczenie...
Mój synek miał opuchnięte, czerwone powieki, które ledwo unosił. Na środku czoła czerwone znamię i jeszcze większe z tyłu głowy (co zobaczyłam dopiero później) i jakieś 'ciapki' na policzkach. Na nosku pojawiły się liczne krostki, a na głowie taki wtedy mały, ale z dnia na dzień coraz większy guz. Trochę się wystraszyłam czy wszystko jest w porządku, a najbardziej tego guza na głowie, szczególnie że powiedziano mi, że "mamy dużo szczęścia, że żyjemy"...
Na następnej zmianie personelu szpitalnego trafiłam na przesympatyczną położną, która najpierw pomogła mi wstać, a później 'zabrała' mnie do pokoju pielęgnacji noworodków, gdzie mogłam zobaczyć synka w 'całej krasie' i wypytać o te znamiona. Okazało się, że te ślady są tylko na główce i pani położna wyjaśniła mi, że dzieci po prostu często takie przychodzą na świat. Podczas porodu główka dziecka musi 'utorować' drogę całemu ciału, a w naszym przypadku to było pół drogi porodu naturalnego i drugie pół cesarskiego cięcia.
Przez takie komplikacje powstał krwiak na głowie (główka się zassała w kanale), który tak jak zapewniała mnie najpierw położna, a później lekarz (po badaniu usg), wchłonął się po ok 6 tygodniach i nie ma po nim śladu. Pozostałe ślady mają nawet swoje takie potoczne nazwy - gdy położna zobaczyła mojego synka to na znamię na czole powiedziała z uśmiechem: "O Aniołek Cię pocałował na szczęście", a odwracając go na brzuszek dodała "I bocian Cię przyniósł, bo to znamię nazywa się "Uszczypnięcie bociana". Mija czas i te znamiona są coraz mniej widoczne, a ja patrzę na mojego najpiękniejszego na świecie synka, który ma naprawdę duże niebieskie oczy.
Czasami ślady mogą być jeszcze bardziej widoczne, szczególnie gdy podczas porodu występują komplikacje i przyjmujący muszą użyć specjalnych narzędzi, aby pomóc przyjść dziecku na świat. Skóra noworodka jest bardzo wrażliwa i nawet mocniejszy dotyk może pozostawić na pewien czas na niej ślad. Oprócz zmian spowodowanych czynnikami zewnętrznymi mogą pojawić się też zmiany spowodowane 'bagażem' hormonów przekazanych przez mamę, które bobasek musi 'uporządkować'. Mogą to być różne krostki, 'mleko' lecące z brodawek, a u dziewczynek nawet taka 'pseudo' miesiączka. Jest to normalne i ustępuje samoczynnie, a jeżeli coś budzi nasze wątpliwości, to powinniśmy skonsultować problem z lekarzem lub położną.
Już teraz wiem, że dzieci nie rodzą się idealne (a przynajmniej często), one podczas porodu wykonują ciężką pracę, aby z nami być.