Wszystko zawsze planowałam. Zanim urodziłam, ba zanim zaszłam w ciąże, wiedziałam jedno. W momencie kiedy zobaczę moje dziecko obleje mnie morze miłości i szczęścia, a dziecko, które dopiero poznam będę kochać tak jak kocha się ludzi, których zna się całe życie. W końcu w moich chrześniakach zakochiwałam się od razu. A to w końcu - będzie moje dziecko...
Moja ciąża była trudna, cała przeleżana. Poród długi, o pustym brzuchu, ze skurczami co 2 minuty przez 8 godzin i bardzo wolnym postępie. Naprawdę nic nie potoczyło się tak jak się miało potoczyć. Po tych 9 miesiącach nie tryskałam miłością, radością i spełnieniem. Byłam wrakiem, fizycznym, psychicznym i emocjonalnym. Wszyscy wokół zachwycali się małą i wyznawali jej miłość. A ja tylko pragnęłam, aby zabrali to płaczące małe "coś" jak najdalej od mnie.
Przez pierwsze dni po porodzie marzyłam tylko, aby spać. Potem, aby w końcu przestało mnie boleć (miałam bardzo dużo zewnętrznych i wewnętrznych szwów). W chwilach większej świadomości płakałam. Nie rozumiałam co jest ze mną nie tak. Nie rozumiałam własnego dziecka. Irytowało mnie szczerze. Ona płakała, a ja płakałam i ciągle zadawałam sobie pytanie w co ja się wpakowałam? Po co mi było dziecko? Przecież moje życie było takie fajne. Nie raz pragnęłam cofnąć się w czasie i „skrzyżować nogi”.
Macierzyństwo mnie przerosło, przerażało i rozczarowało. Wcale, a wcale nie wyglądało tak jak opisują to filmy, gazety, książki czy koleżanki. Czułam się oszukana, jakby ktoś specjalnie zataił przed mną prawdę o tym jakie macierzyństwo naprawdę jest. CO BYŁO DLA MNIE NAJGORSZE, NIC A NIC, NIE CZUŁAM DO SWOJEJ CÓRKI. To było po prostu strasznie. Nie taki powinien być początek macierzyństwa.
Szukam wszędzie informacji, czy ja jestem nienormalna czy takie rzeczy się zdarzają. Nic nie znalazłam w temacie. Oczywiście wszędzie mówią o depresji, o baby blues, ale nigdzie nie ma mowy, że swojego dziecka można nie kochać. Ba, że chce się cofnąć czas i wymazać je ze swojego życia.
Codziennie tułałam się po domu i zastanawiałam się co się dzieje, czemu się tak dzieje i czy zawsze tak będzie? Aż moja mama w końcu miała tego dość. Postawiła mnie do pionu i dała ultimatum, że koniec z jej opieką nad małą. Teraz czas, abym się nią ja zajęła. Koniec użalania się nad sobą. I czas zrozumieć, że nie ma co lamentować nad brakiem uczuć i nad tym jak wyglądał poród. To już było i tego nie zmienię. “Dziecko kojarzy ci się z bólem, który ciągle czujesz, była byś chora psychicznie, jakbyś ją od tak pokochała. Poza tym jak masz ją pokochać jak jej nawet nie dotykasz”
To zdanie chyba mnie ratuje. Powoli, powili zaczynam mieć więcej interakcji z małą, już nie tylko ją karmię, ale i przewijam, dotykam, głaszczę. To małe czynności, choć na początku wymuszone i sztuczne. Ale walczę, staram się nie poddawać, przecież każda matka kocha swoje dziecko. Może i ja się zakocham?
Z dnia na dzień, jest coraz lepiej. Przełom nastąpił po 4 tygodniach. Kiedy to w ataku płaczu, córka uspokaja się w dopiero moich ramionach i zasypia słodko na moich piersiach. Tego dnia się w niej zakochuję. Nie wiem do dziś co było powodem, że moje uczucia wybuchły z takim opóźnionym zapłonem. Nie czuje już jednak wyrzutów sumienia. Nie był to idealny początek, ale to był mój początek. Tyle trwała moja adaptacja do zmian i akceptacja tego, co się stało i jak się to stało. Kocham swoją córkę i dałabym jej gwiazdkę z nieba
Do dziś jednak żałuję jednej rzeczy i jedno mnie irytuje. Wszędzie, pisząc o macierzyństwie, mówi się o jego „pięknej” stronie. Porusza się te „lżejsze”, fizyczne problemy, o laktacji, bólu poporodowym. Nigdzie jednak nikt nie pisze o tej sferze emocjonalnej. Nikt nie mówi, że czasami potrzeba czasu, aby się zakochać, nawet we własnym dziecku. Nikt nie ostrzega, że czasem jest strasznie, nie koszmarnie. To jest błąd, bo taka młoda, niedoświadczona matka jak ja, potem cierpi, nie tylko z tym co się dzieje, ale dlatego, że to się dzieje.
Co mogłabym poradzić kobietom, które też tego doświadczają? Zaakceptujcie swój żal i rozgoryczenie. Macie do tego prawo. Płaczcie, krzyczcie, śpijcie, róbcie to, co potrzebujecie. Niech dzieckiem zajmie się wtedy ojciec, babka.
Kiedy będziecie gotowe porozmawiajcie z kimś o tym, co czujecie. Choć wasze słowa czasem będą przerażać was same, to naprawdę pomaga. Nie duście tego w sobie !!! Kiedy będziecie gotowe, róbcie ten pierwszy krok…w waszym tempie. I przygotujecie się na powrót żalu, w najmniej oczekiwany momencie.
Ja do dziś się złoszczę i czuję rozgoryczenie, kiedy moje koleżanki opowiadają o swoich super ciążach i porodach. Ale wracam potem do domu i patrzę na moją małą, szczerbatą córkę, która zaczyna się do mnie śmiać…moją małą ZDROWĄ, córkę. I tyle w tym temacie ;)