Przed trzema miesiącami zostałam szczęśliwą mamą bliźniaczek, urodziłam poprzez cesarskie cięcie. Dwóch starszych synów urodziłam naturalnie, dlatego będąc bogatsza o te dwa jakże różne doświadczenia, zrobiłam sobie mały bilans zysków i strat:
Moje podejście psychiczne do każdego z porodów było zupełnie inne. Przy chłopcach, mimo, że mentalnie byłam nastawiona na poród naturalny, to nie byłam w 100% pewna czy tak właśnie urodzę, bo przecież zawsze może pójść coś nie tak. O cesarce wiedziałam od pierwszej wizyty u ginekologa, co prawda lekarz poinformował mnie, że gdybym bardzo chciała mogę rodzić naturalnie, ale ja wolałam nie ryzykować, wiedząc ile wysiłku i starań trzeba aby urodzić jedno dziecko, nie mówiąc o dwójce na raz.
Dla mnie tutaj tkwi największa różnica – przy porodzie naturalnym jechałam do szpitala z przekonaniem, że poród będzie trwał jeszcze kilka dobrych godzin, i że będzie bardzo bolesny. Cesarka – mimo, że miałam ustalony termin, to do niego nie dotrwałam. Tydzień przed cesarką, a miesiąc przed terminem odeszły mi wody, szybko zebrałam torbę i inne potrzebne rzeczy i wyruszyliśmy w drogę. W samochodzie o dziwo byłam spokojna i wyciszona – wiedziałam, że zobaczę swoje córeczki dosłownie za chwilę – po godzinie od przyjazdu ze szpitala dziewczynki były już z nami
Nie chodzi tutaj o telefon komórkowy, ale takie określenie usłyszałam w szpitalu leżąc po cesarce, chodzi o bycie po prostu „na chodzie”, po naturalnym porodzie po dwóch godzinach mogłam już chodzić, pójść pod prysznic i być aktywną świeżo upieczoną mamą, a ból nie była aż tak dokuczliwy. Cesarka – po zabiegu musiałam leżeć przez 12 godz, wstanie po tylu godzinach nie należało ani do łatwych, ani do przyjemnych (warto mieć wtedy obok siebie kogoś bliskiego, u mnie był to mąż), dłuższa rekonwalescencja i dochodzenie do siebie też są dużym minusem. Jednak pamiętajmy, że czas dochodzenia do siebie zależy od organizmu kobiety. Ja już następnego dnia czułam się na tyle dobrze, że opieka na bliźniaczkami nie sprawiała mi kłopotu, a i bez leków przeciwbólowych też się obyło.
Rodzić naturalnie możemy kilka minut, kilka godzin, a nawet kilka dni (od momentu rozpoczęcia skurczy), natomiast cesarka, tym bardziej planowana trwa 15-20 minut, a mamy pewność, że dziecko jest bezpieczne.
To czego mi zabrakło przy cesarce to położenie maluszka zaraz po narodzinach na moim brzuchu. Chłopcy od razu byli przy mnie, a dziewczynki zobaczyłam dopiero po kilku godzinach (nie licząc chwili, kiedy mi je pokazano na sali operacyjnej na kilka sekund).
To kolejny minus cesarki, jasnym jest, że na sali operacyjnej nikt z zewnątrz nie może przebywać, więc tak naprawdę zostajemy same z lekarzami, pielęgniarkami i innymi osobami. Poród naturalny to obecność męża, która naprawdę pomaga i nam i ojcu dziecka przeżyć narodzić swojego dziecka razem. Przy cesarce tego czasu dla „nas” nie było, wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążyliśmy się nawet uścisnąć.
Reasumując wszystko każdy poród ma swoje plusy i minusy. Nie wolno na ślepo upierać się na poród taki czy taki. Upieranie się na cesarkę, bo boimy się bólu, albo wolimy cesarkę, bo jesteśmy pewni, że nic dziecku się nie stanie. Czasem nie ma sensu. Zawsze warto próbować, a poród naturalny pięknym przeżyciem, a odpowiednie nastawienie do cesarki też nam pomoże. Ja ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że każdy poród, który kończy się urodzeniem zdrowego dziecka jest dobry. Ja miałam wybór, lekarz pozwolił mi dokonać wyboru, którego finałem była cesarka, zrobiłam to, co uważałam za słuszne i najlepsze dla moich dzieci. I nie czuję się gorszą matką, bo moje dzieci są zdrowe.